To był finał wielki. Dwóch legendarnych tenisistów. Pięć niezwykłych setów. Moc kombinacyjnych wymian, asów serwisowych i błysków geniuszu. W skrócie: wojna totalna, w której jeńców nikt nie miał zamiaru brać. I w której królem okazał się nieoczekiwanie Federer. Nieoczekiwanie, bo to Szwajcar lepiej wytrzymał mecz kondycyjnie, bo to Szwajcarowi w decydujących momentach nie drżała ręka i to Szwajcar zdominował fizycznie młodszego Nadala.
Nadal był słabszy. Męczył się od początku. Gdy łapał moment lepszej gry, Federer znikał. Ale zdarzało mu się to rzadko. Hiszpan finał chciał wybiegać. Liczył, że 35-letni rywal wreszcie spuchnie. A ten na kolejne dawki obciążenia nie reagował. Przed piątym setem poprosił tylko o krótką przerwę medyczną, ale po szybkiej interwencji masażystów znów był jak nowy.
Miał łatwiej. Szwajcar dominował przy własnym serwisie. Hiszpan przy każdym heroicznie bronił się od przełamania. Federer, gdy rywal łapał rytm, bombardował go asami serwisowymi. Trafiał właśnie wtedy, gdy było to najbardziej potrzebne. I dzięki temu to własnie on po raz piąty w karierze wygrał Australian Open. Zdobywając zarazem osiemnasty tytuł wielkoszlemowy w karierze.
ROGER FEDERER - RAFAEL NADAL 6:4, 3:6, 6:1, 3:6, 6:3