- Wszyscy w rodzinie wiedzieli, z czym mierzy się wujek. Ale i tak wiadomość o jego odejściu na każdego z nas spadła niespodziewanie. Jadę właśnie z pracy na trening mojej dziecięcej grupy, i w myślach odtwarzam wszystkie z nim spotkania, piękne chwile – mówił nam w smutne wtorkowe popołudnie Muszalik, który też – wzorem wujka – kopał piłkę, a w ekstraklasie rozegrał ponad 300 meczów.
Chrześniak i chrzestny do jednej strzelali bramki
Jedna z tych pięknych chwil zdarzyła się niemal równo 28 lat temu. Furtok nieco wcześniej wrócił z niemieckich „saksów” i zdecydował się jeszcze pokopać piłkę przy Bukowej. A jego chrześniak, nastoletni jeszcze, ambitnie dobijał się do ekstraklasowej drużyny. W meczu z Amicą Wronki, w połowie listopada 1996 roku, obaj weszli na boisko w przerwie. Po 20 minutach gry do siatki trafił młodziak, a niespełna kwadrans później – o 17 lat starszy jego wujek!
Lekcja na całe życie
- Jasiu nie był zbyt wylewny, małomówny był z niego człowiek – wzdycha Mariusz Muszalik. - Ale jak już coś powiedział... Kiedyś po meczu podszedł do mnie i zapytał. „Po co ty tyle biegasz? Trzeba się ruszać, ale z głową. Jak wyprzedzisz wszystkich, to i tak nikt ci piłki nie poda, bo cię… nie zobaczą. Piłka to prosta gra. Jak biegasz, to z głową; jak strzelasz, to tak, by padła z tego bramka”. Zapamiętałem na całe lata mojej boiskowej przygody.
Odszedł Jan Furtok. Kochał „dziewiątkę”, żegna go słynna „dziesiątka”. Ważny wpis Lukasa Podolskiego
Bagażnik pełen czekolady
Mały Mariusz od dziecka zafascynowany był swym ojcem chrzestnym. - Był wielką gwiazdą, ale w jego zachowaniu nie było cienia gwiazdorstwa – podkreśla. - Ze wszystkich rzeczy na świecie najbardziej liczyła się dla niego rodzina – dodaje. I przywołuje anegdotkę z końcówki lat 80., gdy Furtok strzelał bramki dla HSV, ale w rodzinnej Kostuchnie, do której wracał na każde Święta Bożego Narodzenia, był po prostu „wujkiem Jankiem” dla młodszych, a „Jasiem” dla starszych.
Ostatni taki „kocik”. Tłuste golonki, dwa piwka przed snem i fajka za rogiem klubowego budynku [„SUPER OKIEM”]
- Gdy podjeżdżał pod blok swoim opisanym imiennie autem, w dzielnicy robiło się megaporuszenie – opowiada nasz rozmówca. „Jan Furtok jeździ lancią” – głosił napis na drzwiach samochodu, promujący markę będącą wówczas partnerem hamburskiego klubu.
- Wujek nie mógł się opędzić od dzieci. On rozdawał im czekolady – zawsze miał ich wiele w swej lancii, a ja – szalenie dumny z niego – rozdzielałem wśród kolegów zdjęcia z autografem. A potem wyciągał też z auta prezenty dla rodziny. W tamtych czasach ciuchy przywożone przez niego z RFN były dla mnie jak kosmos – wspomina Muszalik. - Kosmosem były też dla dzieciaków z Polski te wszystkie karuzele i rollercoastery, na które zabierał nas w Hamburgu i Frankfurcie. U nas przecież jeszcze wtedy tego nie było…
Msza święta w intencji zmarłego Jana Furtoka oraz jego pogrzeb rozpocznie się w piątek o godz. 9. w kościele pw. Trójcy Przenajświętszej w Katowicach-Kostuchnie.