Pani Katarzyna parę lat temu wybrana została najlepszą zawodniczką 70. lecia Górnika Bytom - tego samego klubu, którego barwy reprezentuje dziś łodzianka, Magdalena Fręch. Teodorowicz królowała na rodzimych kortach zanim naszych kibiców rozpieszczać zaczęły zwycięstwami Magdalena Grzybowska czy Marta Domachowska, o siostrach Radwańskich i Idze Świątek nie mówiąc. Dziś, po okresie rozbratu z tenisem, znów szkoli tenisowy narybek w Krakowie. I z uwagą śledzi oczywiście wielki świat w ukochanej dyscyplinie.
„Super Express”: - Magdalena Fręch wygrała z Caroliną Garcią! Wydarzenie?
Katarzyna Teodorowicz-Lisowska: - Wydarzenie! Nie widziałam pierwszego seta, ale jak usłyszałam, że Magda wygrała go 6:4, to mi się oczy zaświeciły! Strasznie się w czasie drugiej partii denerwowałam. A potem strasznie cieszyłam! Nie znam osobiście Magdy, ale widzę, że to dziewczyna, która bardzo mozolnie – trochę jak Łukasz Kubot – buduje tę swoją karierę, rozkręca ją powoli. Wie pan, co w ten środowy poranek największą frajdę zwróciło moją uwagę?
- Nie wiem.
- To, jak irytowała się Garcia. Mam wrażenie, że spodziewała się spacerku w meczu z Magdą. A Polka grała agresywnie, trzymała długą piłkę, świetnie biegała. Była strasznie zadziorna, waleczna, ani na milimetr nie odpuściła Francuzce, która momentami dostawała napadów furii!
- Co się pani w grze Magdy podobało najbardziej?
- Wiedziałam, że jest waleczna, ma wielkie serce do walki. Ale przecież grała przeciwko dziewczynie dużo wyżej notowanej, będącej w gazie i mającej papiery na pierwszą dziesiątkę WTA. A nie przestraszyła się jej, zagrała chyba na 120 procent swoich możliwości, z wielką wiarą w to, co robi. Biegała wspaniale. Od strony technicznej zaś bardzo mi się jej backhand podobał.
- Między obiema zawodniczkami było prawie 50 miejsc różnicy w rankingu. To w dzisiejszym tenisie jest duża różnica?
- Powiedziałabym, że wręcz przepaść – konkretnie właśnie w kontekście Garcii. Owszem, ona jest dziś dziewiętnasta w rankingu, ale jej miejsce jest w dziesiątce. To zawodniczka z takimi umiejętnościami, że gdyby mi dziś ktoś powiedział, że jest piąta w świecie, uwierzyłabym mu bez cienia wątpliwości. Półtora roku temu wygrała w Warszawie z Igą Świątek i triumfowała w całym turnieju. Sroce spod ogona nie wypadła Jej tenis jest bardzo – w cudzysłowie – męski: ofensywny, nieprzyjemny dla rywalki. Ona i Ons Jauber grają nieco inny tenis, niż reszta czołówki.
- Paniom w metrykę zaglądać nie wypada, ale Magdalena Fręch to dziś zawodniczka doświadczona, ma 26 lat. Jej kariera może jeszcze nabrać rozpędu?
- Ojej, czasem jakaś szesnastolatka wejdzie jak burza do czołówki światowej, a czasem dopiero w wieku 23-25 lat zaczynają wygrywać regularnie. Magdę na pewno podziwiać trzeba za jej upór; gra małe i duże turnieje, a jej konsekwencja w działaniu jest wielka. Drobnymi kroczkami, o 4-5 miejsc, przesuwa się w górę rankingu. A teraz pewnie będzie mieć w nim pozycję najwyższą w życiu.
- Przed Fręch konfrontacja z kwalifikantką z Rosji, w której to Polka będzie faworytką. Bo tu przepaść jest jeszcze większa, niż między Garcią a Magdą. Prognozy?
- Na pewno jest w stanie wygrać. Ale pamiętajmy, że tak wielki sukces, jakiego Magda właśnie doświadczyła, czasem powodu efekt „Łał, właśnie to zrobiłam”. Jak to działa – nie wiem, ale dość często ten następny mecz gra się dużo gorzej. I potwierdzają to wszystkie statystyki tenisowe (śmiech).
- Czyli rozumiem, że po sukcesie trzeba się pilnować w tym następnej grze?
- Tak, bo same rankingi nie grają. OK, Rosjanka zajmuje 190. miejsce, ale tu jest już w trzeciej rundzie, więc po drodze zapewne wygrała z kilkoma dobrymi dziewczynami i należy ją doceniać. Na tym etapie już nie ma nikogo, kto się ucieszy z samej obecności w trzeciej rundzie, się położy na korcie i odda mecz bez walki.
- W zeszłym roku polscy kibice cieszyli się z sensacyjnego półfinału Magdy Linette w Australian Open. Dziś inną Magdę stać na powtórkę?
- Fręch rzeczywiście gra na razie świetnie, natomiast ja bym się tak nie rozpędzała z tym półfinałem. Trzecia runda to jest jej życiowy sukces. Chciałabym oczywiście, żeby zaszła jak najdalej; czołowa „szesnastka” być może jest w jej zasięgu. Ale „rozjechać” jakąś następną dziewczynę z pierwszej dziesiątki? Chyba nie będzie łatwo, choć naprawdę z przyjemnością patrzy się na to, z jaką wiarą gra w Melbourne. Jeśli w kolejnych meczach nie zabraknie jej tej wiary i sił, to… jestem ciekawa, jak daleko zajdzie. Niech ta jej piękna przygoda trwa jak najdłużej.