„Super Express”: - Czy czuje pani dumę reprezentując Polskę na światowych kortach i co czuła pani, kiedy słuchała „Mazurka Dąbrowskiego” po zwycięstwie w zeszłorocznym French Open?
Iga Świątek: - Na pewno wzruszenie. To były wszechogarniające emocje. To są chwile, które zapamiętuje się do końca życia. Reprezentowanie kraju od zawsze było dla mnie ogromną wartością ze względu na to, że mój tata jest olimpijczykiem, startował w Igrzyskach Seulu. To on zaszczepił we mnie patriotyzm i przywiązanie do tego, że gra z orzełkiem na piersi jest najważniejsza.
- Za chwilę minie rok od wygrania przez panią turnieju Roland Garros, który dał pani status absolutnej gwiazdy, nie tylko w Polsce. Co się zmieniło od tamtego czasu w pani życiu zawodowym i prywatnym?
- Życie zawodowe i prywatne bardzo się u mnie przeplata. Zmieniło się bardzo dużo, jestem bardziej rozpoznawalna. To motywuje, bo ze strony kibiców czuję duże wsparcie i wyrozumiałość. Można to było dostrzec m.in. podczas meczu pokazowego w Gdyni albo turnieju w Ostrawie, bo to były wydarzenia, podczas których miałam okazję zagrać przy polskiej publiczności. Poza tym, zyskałam bardzo dużo doświadczenia życiowego. Ale staram się często wracać do korzeni i przypominać sobie, dlaczego gra w tenisa tak fundamentalnie sprawia mi przyjemność. To ważne szczególnie w ciężkich chwilach.
- Sukces powoduje głód jeszcze większego sukcesu i rosnące oczekiwania ze strony m.in. kibiców. Jak tak młoda osoba jak pani znosi tę presję?
- Przed turniejami staram się od tego wszystkiego odcinać. Znacznie bardziej daje mi się we znaki moja wewnętrzna presja, bo jestem ambitna i wciąż sobie podnoszę poprzeczkę. Cały czas jednak nad tym pracuję, bo wiem, że w sporcie potrzebny jest balans. Determinacja i profesjonalizm są konieczne, ale perfekcjonizm to już za dużo. Sztab i psycholog bardzo mi w tym pomagają.
- Czyli ani sława, ani pieniądze nie przytłoczyły pani?
- Nie powiedziałabym, że przytłoczyły.
Zobacz też: Te informacje o Idze Świątek to prawdziwy hit! Totalna deklasacja, Polka nie ma sobie równych
- Porażki są nieodzowną częścią sportu. Czego uczą? Czy są równie ważne jak sukcesy? Co by pani powiedziała osobom, które próbują swoich sił w sporcie, ale boją się porażki?
- Powiedziałabym, że tenis jest frustrującym sportem, bo czasami w turnieju bierze udział 128 zawodniczek, a wygrywa tylko jedna. Dlatego nie trzeba koncentrować się na samej wygranej, a na „podróży”, czyli pracy, procesie i na tym, żeby się rozwijać. Sport przynosi korzyści nie tylko wtedy, kiedy się wygrywa. On nas uczy życia.
- A czego panią nauczył?
- Od najmłodszych lat uczył mnie profesjonalizmu, dyscypliny i tego, że z jednej strony warto się czemuś poświęcić w stu procentach, ale z drugiej strony trzeba znaleźć balans, żeby to nie przytłoczyło. To uniwersalne wartości, które przydają się nie tylko w sporcie, ale i w życiu.
- Jakie ma pani nadzieje przed startującym w poniedziałek turniejem Indian Wells?
- To już końcówka sezonu. Mam komfort, bo jestem na dobrej pozycji w rankingu, nie muszę gonić punktów. Zagram bez oczekiwań i będę się cieszyć, że tam jestem, bo to naprawdę świetny turniej. Dla wielu zawodników to ulubione zawody, lokalizacja jest przecudowna i wiem, że w dodatku będą z nami kibice. Mam nadzieję że będę cieszyć się każdym meczem, ale przede wszystkim chciałabym kontynuować to, co udało mi się zrealizować w trakcie całego sezonu. Czyli być “consistence”, jak to się mówi po angielsku, grać regularnie na dobrym poziomie.
- Na początku tego roku PZU S.A. zostało pani partnerem. Czy to jest dla pani silne wsparcie?
- Oczywiście. Bardzo się cieszę, że mój główny partner to polska marka i że dzielimy wspólne wartości. Zarówno PZU, jak i ja, chcemy popularyzować tenis wśród młodzieży i dawać okazję dzieciakom, by chwyciły za rakietę i zakochały się w tenisie. Nie tylko zawodowym, ale i amatorskim. Ważne jest to, żeby rosła liczba dzieci aktywnych fizycznie. Projekt „Dobra Drużyna PZU” na pewno bardzo w tym pomoże. Cieszę, że jestem jego ambasadorką. To właściwie pierwsza inicjatywa, dzięki której mogę to, o czym mówię już od kilku lat, wprowadzić w życie.
Rozmawiał Hubert Biskupski