Już po czwartkowym zwycięstwie nad szkockim mistrzem olimpijskim tenisowy świat oszalał na punkcie mierzącego 203 cm Polaka. A wczoraj Janowicz znów pokazał, że gdy jest w formie, talentu starczy mu, żeby ograć każdego. Tylko na początku pojedynku z Tipsareviciem dziwnie rozkojarzony spisywał się słabo. Szybko dał się przełamać i potem nie zdołał odrobić strat, przegrywając pierwszego seta (3:6). Później jednak znów zaczął grać rewelacyjnie. Nie tylko bombardował Serba potężnymi serwami (11 asów), ale niszczył go skrótami i precyzyjnymi uderzeniami z głębi kortu. Z gema na gem widać było, że bezradny rywal coraz mniej wierzy, że z tak grającym Polakiem uda mu się wygrać. Wreszcie poddał się, zgłaszając problemy zdrowotne. Kiedy paryska publiczność zaczęła go wygwizdywać, pokazał rakietą na Jerzyka i zaczął bić brawo. Chwilę później kibice nagrodzili Janowicza owacją na stojąco. W 1/2 finału Polak zagra dziś z 20. w rankingu Francuzem Gilesem Simonem i patrząc na to, jak gra, to jest to rywal na pewno w jego zasięgu.
- To wszystko jest dla mnie jak piękny sen, jak jakiś film - mówił po ograniu Murraya wzruszony Jerzyk, opowiadając o tym, jak jego rodzice sprzedali swoje sklepy i mieszkanie, żeby tylko zapewnić synowi środki finansowe na kontynuowanie kariery.
- Może po tym sukcesie coś się wreszcie ruszy, może wreszcie jakiś sponsor dostrzeże w kraju Jurka i mu pomoże - mówi "Super Expressowi" Jerzy Janowicz senior, ojciec tenisisty. - Zawsze wierzyliśmy w syna, a ci, którzy się z nas i z niego naśmiewali, teraz wreszcie przejrzą na oczy. Gdyby przed meczem z Murrayem ktoś powiedział, że Jurek ogra Szkota, odparłbym mu, że zwariował. A teraz? Nasz cel na kolejny sezon to pierwsza trójka rankingu. Zbyt ambitny? Trzeba sobie wysoko zawieszać poprzeczkę. Bez tego nie ma szans na sukces w sporcie.