"Super Express": - Dwa lata temu opijaliśmy w Warszawie twój awans do pierwszej "10" światowego tenisa. Życzyłem ci awansu do pierwszej trójki. Ale że zostaniesz tak szybko numerem 1? Nie wierzyłem. A ty?
Karolina Woźniacka: - Zawsze w siebie wierzyłam, ale poszło szybciej niż się spodziewałam. Miałam ambicję, wierzyłam w siebie. Wiem, czego chcę w życiu, szczęście też pomogło. Wszystko to złożyło się razem.
- Są miejsca na świecie, gdzie cię jeszcze nie poznają?
- Są. Tam, gdzie są osoby, które nie interesują się sportem.
- Już 2 lata temu miałaś problemy ze spamiętaniem wszystkich swoich reklamowych kontraktów. Gdzieś wyczytałem, że mogłabyś jeszcze więcej zarabiać na reklamach, gdyby nie polskie nazwisko.
- To nieprawda. Jestem dumna ze swojego nazwiska i zamierzam je zachować. Nawet po ślubie.
- Masz niebieskie paznokcie, nie pasują do czerwonej mączki na Roland Garros.
- Zawsze dopasowuję kolor paznokci do koloru stroju. A teraz jeszcze do... koloru zegarka.
Pierwszy raz Karoliny
Zachodni dziennikarz przepytuje Karolinę Woźniacką w Paryżu:
- Pierwszy kontakt z tenisem?
- To było w Danii, miałam 7 lat. Tata z bratem grali w debla i nie chcieli, żebym im przeszkadzała. Wzięłam więc rakietę i odbijałam piłkę o ścianę.
- Pierwsza nagroda?
- T-shirt i puchar. Puchar gdzieś zaginął i mieli dosłać pocztą. Doszedł po kilku dniach z wygrawerowanym moim nazwiskiem. Bardzo się ucieszyłam. Po 3 latach tata mi zdradził, że ten puchar sam kupił i zamówił grawerkę.
- Pierwsza miłość?
- W przedszkolu.
- Pierwszy raz. Pamiętasz?
- A ty pamiętasz?
- Oczywiście.
- To na tym skończmy (śmiech).