Karolina Woźniacki (19 l.): - Taka praca (śmiech)! Ale bardzo się cieszę, że mogłam zagrać z Ulą i to o ćwierćfinał. Przed meczem poszłyśmy razem na kolację, nie było żadnych niezdrowych emocji. To normalne, że czasem będziemy na siebie wpadać. Oby jak najczęściej w finałach wielkich imprez!
- Ula sprawiła ci sporo problemów, zanim wygrałaś 7:5, 6:3?
- Ulka grała wspaniale, była bardzo trudną rywalką.
- Trudniejszą, niż wskazywało jej miejsce w rankingu (107.)?
- Pewnie! Ona po turnieju wskoczy na 80., a to i tak za nisko jak na jej umiejętności. Wkrótce będzie w czołówce. Uwierzyła w siebie, poczuła, że stać ją na zwycięstwa. W tenisie to najważniejsze.
- Ciebie czeka skok w rankingu na 12. miejsce. Do dziesiątki tuż-tuż...
- Ale to nie jest tak, że nie śpię po nocach, myśląc kiedy wskoczę do dziesiątki. Skupiam się na tym, żeby poprawić swoją grę, wyeliminować błędy. Awans wtedy sam przyjdzie.
- I wtedy wypchniesz nam Agnieszkę Radwańską z dziesiątki?
- Nie mam takiego planu. Mam nadzieję, że będziemy tam razem, a zaraz dołączy do nas Ula. Czyli polska trójka w dziesiątce najlepszych tenisistek świata. Ja co prawda reprezentuję Danię, ale w domu mówimy po polsku, tata (Piotr - przyp. red.) przekazuje mi instrukcje na korcie też po polsku.
- Lista twoich sponsorów jest imponująca. Kryzys was nie dotknął?
- Kryzys? Nic nie wiem o żadnym kryzysie (śmiech)!
- Na twoim meczu z Ulą na trybunach pojawił się przystojny Fernando Verdasco, były chłopak Any Ivanović...
- To kolega, mamy wspólnego sponsora. Nie ma sensacji, nie jestem jego dziewczyną.