"Super Express": - W sumie wygrała pani 15 meczów z rzędu, a licząc z deblem to aż 19. Taka seria robi wrażenie...
Maja Chwalińska: - To było miłe zaskoczenie, choć nie skupiałam się na tym, żeby ta seria była jak najdłuższa i nawet jak inni mówili mi, że już tyle kolejnych zwycięstw mam za sobą, to starałam się tym nie rozpraszać. Po prostu koncentrowałam się tylko na tym, co muszę zrobić, żeby wygrać najbliższe spotkanie.
- Seria zwycięstw przyszła po dłuższym okresie bez większych sukcesów. Bolesne zderzenie z seniorskim tenisem?
- Jestem takim typem zawodniczki, że powoli idę do przodu. Przez prawie rok w rankingu byłam praktycznie w tym samym miejscu, ale nie poddawałam się. Nawet jak nie było sukcesów, to cały czas ciężko pracowałam, wierząc, że doczekam się owoców. Cieszę się, że w końcu przyszły. Ten duży awans pozwoli mi zagrać w kwalifikacjach do Australian Open i będzie to mój pierwszy seniorski występ w Szlemie, a to dla mnie duży krok do przodu. Na pewno będę też chciała grać już w turniejach WTA, choć to oczywiście zależeć będzie od tego, jak wysoko uda mi się awansować w rankingu. Mam nadzieję, że uda mi się występować w coraz większych turniejach, przez co mój poziom będzie się stale podnosić.
- Tylko cztery tenisistki młodsze od pani są wyżej w rankingu WTA (Osuigwe, McNally, Gauff i Kostjuk).
- Staram się na takie rzeczy nie patrzeć, bo uważam, że to nie ma aż takiego znaczenia, jeżeli chodzi o dalsze sukcesy. Skupiam się na pracy i na tym żeby każdego dnia stawać się lepszą zawodniczką. Mam specjalny zeszyt, w którym zapisuję sobie cele na każdy dzień. Na przykład co chciałabym poprawić w czasie danego treningu. Potem rozliczam sama siebie, czy udało mi się te cele zrealizować.
- Jako juniorki razem z Igą Świątek wspólnie odnosiłyście sukcesy (m.in. triumf w mistrzostwach Europy młodziczek i kadetek oraz juniorskim Pucharze Federacji, finał juniorskiego Australian Open). Potem kariera starszej o pół roku i silniejszej fizycznie Igi nabrała dużo szybszego tempa...
- Zawsze szłyśmy zupełnie innym drogami. Ona szybciej do wszystkiego dochodziła. Bardzo jej kibicuję, bo to moja przyjaciółka. Poza tym jej sukcesy to dla mnie świetna motywacja. Pokazała, że można się przebić.
- Iga została okrzyknięta "nową Radwańską", ale to pani stylem gry bardziej przypomina Agnieszkę. Tak jak ona skromniejsze warunki fizyczne i mniejszą siłę nadrabia pani różnorodnością zagrań i świetnym czuciem piłki. To wzór do naśladowania?
- Szczerze mówiąc, wśród tenisistek najbardziej wzoruję się na Simonie Halep. Bardzo mi się podoba jej styl gry i to jak wykorzystuje swoje warunki fizyczne. Agnieszce zawsze bardzo kibicowałam. To w końcu najlepsza polska tenisistka w historii, więc śledziłam jej wyniki, podziwiałam jej sukcesy i te wspaniałe zagrania. Jednak nie była moją idolką numer 1 i myślę, że gram troszeczkę inaczej.
- Radwańska najlepiej czuła się na trawie. Jaka jest pani ulubiona nawierzchnia?
- Najlepiej się czuję na mączce, co jest bardzo dziwne, bo wcześniej nie znosiłam tej nawierzchni. Tylko raz w życiu grałam na trawie i bardzo mi się podobało. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie będę mogła na niej pograć dużo więcej i wtedy się przekonam, które korty najbardziej mi odpowiadają
- Kariera tenisowa na tym etapie to ogromne koszty i problemy żeby spiąć budżet. Jak pani się to udaje?
- Od początku kariery pomaga mi bardzo moje rodzinne miasto Dąbrowa Górnicza i jego prezydent Marcin Bazylak. Wspierają mnie też Centrum Sportu i Rekreacji z dyrektor Dagmarą Molicką na czele i mój klub BKT Advantage Bielsko-Biała oraz Polski Związek Tenisowy. Ostatnio podjęliśmy też współpracę z grupą Lotos, dzięki której mogę wreszcie jeździć na turnieje również ze swoim trenerem. Wcześniej nie miałam na to środków i z konieczności jeździłam tylko z tatą, co nie było do końca profesjonalne. Pomagają mi też firmy Head (sprzęt tenisowy) i Lotto (odzież sportowa). Każdy dołożył cegiełkę do tych moich sukcesów i jestem im bardzo wdzięczna.