We wrześniu Przysiężny był dopiero 678. w rankingu ATP. Ale od tego czasu gra jak z nut. Zaczęło się od zwycięstwa nad Danielem Evansem w Pucharze Davisa, potem zagrał 40 spotkań w turniejach rangi futures i challenger. Przegrał... tylko 4!
W ten weekend Michał osiągnął największy sukces w karierze. W challengerze w Helsinkach przeszedł kwalifikacje, a potem... wygrał całą imprezę. Po drodze pokonał między innymi Karola Becka (125. ATP), Harela Levy'ego (120. ATP) oraz Robina Haase (jeszcze niedawno 56. ATP).
- Wymarzona pierwsza setka rankingu jest na wyciągnięcie ręki - mówi Przysiężny "Super Expressowi". - Zrobię wszystko, by do niej awansować. Musi się udać, bo przez najbliższe 10 miesięcy nie będę musiał bronić żadnych punktów. Teraz mam krótkie wakacje, a potem ostro biorę się do roboty, żeby nowy sezon zacząć równie mocnym akcentem, jak zakończyłem stary.
Awans bardzo się przyda Przysiężnemu. Na razie przy Radwańskiej czy Kubocie zarabia jak ubogi krewny. Przez cały sezon wygrał na korcie niewiele ponad 50 tysięcy dolarów, co z trudem pokryło koszty biletów lotniczych.
A jak się musiał naharować, obleciał w tym roku cały świat, grał kolejno w: Katarze, Australii, Niemczech, Polsce, Francji, Belgii, Egipcie, Włoszech, Czechach, Serbii, Polsce, Szwecji, Polsce, Włoszech, Rosji, Polsce, Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Niemczech, Białorusi, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Słowacji i Finlandii.
Życie zawodowego tenisisty jest słodkie dopiero po awansie do pierwszej setki.