"Super Express": - To cel czy raczej marzenie?
Robert Radwański: - Marzenie to jest takie, żebyśmy żyli w normalnym kraju... Cel to wielki szlem i pierwsze miejsce w rankingu. I to jest cel realny.
- Który turniej wielkoszlemowy jest w jej zasięgu?
- Każdy, nie tylko jej ulubiony Wimbledon. Ona się wychowała na kortach ziemnych, triumfowała w juniorskim Roland Garros. Ziemia wcale nie jest jej najsłabszą nawierzchnią i wierzę, że udowodni to już w maju.
- Rok temu Isia była 14. w rankingu, a pan zapowiadał, że będzie piąta. Teraz jest czwarta, a pan celuje w pierwszą pozycję...
- Wtedy śmiali się ze mnie i mówili, że oszalałem. A wyszło na to, że miałem rację. Teraz też radzę traktować moje słowa poważnie. Obie córki grają coraz lepiej. Ważne, że omijają je kontuzje. A przecież Ula miała uraz kręgosłupa, który groził jej zakończeniem kariery. Isia też przeszła dwie operacje.
- Co Isia musi poprawić?
- Nie będę robił ściągi, bo rywalki na pewno czytają "Super Express" (śmiech)! Agnieszkę najwięcej pracy czeka, jeśli chodzi o stronę fizyczną, w tym są jeszcze spore rezerwy.
- Agnieszka gra najlepiej w karierze. Czy realny jest też medal w Londynie?
- Olimpiadę traktujemy jak turniej wielkoszlemowy, w dodatku na bardzo lubianym przez Iśkę Wimbledonie. A jej celem w każdym szlemie jest co najmniej półfinał, czyli pozycja medalowa. Igrzyska może są nawet ważniejsze, przynajmniej dla Polski. A my jesteśmy patriotami. Także podatkowymi, choć przecież moglibyśmy mieszkać w Monako i nie wspierać naszego fiskusa.
- Mieszkacie w Krakowie, ale oddzielnie. Córki latają na turnieje bez pana. Boli to pana?
- Nasze kontakty trochę się rozluźniły, ale przecież taka jest kolej rzeczy, że dzieci wyfruwają z gniazda. Akurat moje córki było stać na to, żeby sobie kupić apartament. Cały czas jestem ich trenerem, kiedy tylko są w Krakowie, pracujemy razem. Rola trenera, który przygotowuje zawodniczkę do serii turniejów, jest znacznie większa od takiego, który tylko jedzie na imprezę. Ja już się najeździłem po świecie, teraz mam mnóstwo czasu, chodzę do teatru, na wystawy. I dobrze mi z tym.
- Czy włoska firma Lotto, która ubiera Agnieszkę, płaci premie za zwycięstwa i awans w rankingu?
- Powiem tak: takie bonusy są w każdej standardowej umowie. A nasz kontrakt jest lepszy niż standardowe. Został podpisany na trzy lata, teraz biegnie drugi rok. Myślę, że obie strony są z niego zadowolone.
- Agnieszka chyba też, choćby dlatego, że sukienki Lotto są bardzo ładne...
- Rzeczywiście, córka świetnie w nich wygląda. Ale to akurat nie jest zasługa Włochów, bo Iśka to ładna, szczupła dziewczyna. Nawet w worku na kartofle by się dobrze prezentowała (śmiech)!