- Co to za cudowne krople do oczu, które pomogły pani pokonać Rumunkę? Tak na panią podziałały, że nagle zaczęła pani wygrywać gem za gemem...
- Skorzystałam z kropel, ale wcale nie są cudowne (śmiech). Na korcie tak wiało, że miałam problemy z widocznością. Noszę soczewki i od tego wiatru coś mi się przesunęło na oku. Na szczęście krople pomogły. A Rumunka popełniała tyle błędów, że po prostu starałam się jak najdłużej utrzymywać piłkę w korcie. Grałam bez nadmiernej agresji i to wystarczyło.
- Nosi pani duży usztywniacz na prawym kolanie. To jakaś poważna kontuzja?
- Trzy dni temu, kiedy grałam sparing z Agnieszką, lekko to kolano podkręciłam. Na szczęście jest z nim już nieco lepiej, mój fizjoterapeuta wykonał kawał dobrej roboty i noga mniej boli.
- A Nowy Jork? Macie w ogóle z Agnieszką czas poza meczami i treningami, żeby nacieszyć się urokami Manhattanu, na którym mieszkacie?
- Tego czasu za dużo nie ma, bo przez korki sam dojazd na korty zajmuje nam dobrą godzinę. Tylko wieczorami udaje nam się wyjść na kolację do restauracji. Póki jesteśmy w turnieju, nie ma czasu, żeby pozwiedzać czy zrobić zakupy.
- W kolejnej rundzie zagra pani z Amerykanką Sloane Stephens, która strasznie męczyła się z Minellą z Luksemburga (wygrała 4:6, 6:3, 7:6).
- Mam nadzieję, że w meczu ze mną też się zepnie, że przed własną publicznością zaszkodzi jej presja. Grałam z nią w tym roku w Indian Wells i ją pokonałam (6:3, 6:4), ale ostatnio Stephens spisuje się bardzo dobrze. Ale nie ma co patrzeć na rywalkę. Po prostu muszę skupić się na własnym tenisie.