W 2009 roku Juan Martin del Potro sprawił wielką sensację, ogrywajac w finale US Open Rogera Federera. I choć Szwajcar podkreślał, że obaj są już zupełnie innymi tenisistami, media podkręcały atmosferę, zapowiadając pojedynek jako wielki rewanż i zemstę Federera za tamtą bolesną porażkę. Jednak to del Potro znów był górą. Argentyńczyk grał jak w transie, a słynny Szwajcar wyraźnie nie miał dobrego dnia (44 niewymuszone błędy).
Federer czeka na triumf w US Open od 2008 roku. W tym czasie wygrywał wszystkie pozostałe Szlemy, ale w Nowym Jorku nie może się przełamać. Wydawało się, że pod nieobecność Djokovicia, Murraya, Wawrinki i innych mocnych rywali okazja na zwycięstwo jest znakomita. Federer miał w piątek rozegrać w półfinale z Nadalem przedwczesny finał, jak media i kibice nazywali ich potencjalne starcie. Do tego meczu jednak nie dojdzie.
- Zepsułem za dużo piłek w ważnych momentach - powiedział Federer. - To frustrujące, ale po prostu trafiłem na rywala, który okazał się lepszy. Zasłużył na zwycięstwo i może dobrze się stało, bo on będzie miał większe szanse ograć Rafaela.
Del Potro w IV rundzie ograł w pięciu setach Dominika Thiema, a w drugiej partii chciał poddać mecz z powodu grypy i wysokiej gorączki. Później jednak obronił dwie piłki meczowe i niesiony głośnym dopingiem kibiców odrodził się.