Mistrz świata boi się dentysty
Mistrz świata nigdy nie sprawiał rodzicom kłopotów, dobrze się uczył. - Był grzecznym dzieckiem, więc klapsów nie dostawał - zapewnia. - Nie było za co, bo nigdy nic nie przeskrobał. Owszem, miał swoje zdanie, ale nie pyskował rodzicom czy nauczycielom. Najlepsze oceny miał z WF-u, a najsłabiej szło mu z chemii, którą jednak zdawał na maturze. Nie przepadał za językiem polskim, bo trzeba było pisać wypracowania i czytać lektury. Dużo czasu spędzał na podwórku, skąd zawsze wracał z jakimś guzem i bardzo... brudny. Wszystko, co miał na sobie, nadawało się tylko do prania. Ponadto bardzo lubił chodzić do lasu czy na łąkę. Brał wiaderko i zbierał sobie trawę, koniki polne i... robaki. W ogóle lubił zwierzęta. Miał chomika, świnkę morską, żółwia, a teraz jest właścicielem psa - wylicza.
Po mistrzostwach świata juniorów w Bydgoszczy w 2008 roku, gdzie zajął drugie miejsce, odniósł poważną kontuzję. Źle się dla niego skończyła przejażdżka pożyczonym motorem. - Maszyna przewróciła się na niego i przygniotła mu nogę - opowiada. - Chodził w bucie ortopedycznym. Potem skarżył się na bóle pleców, miał problemy z kręgosłupem. Stracił przez to kilka miesięcy. Od lekarzy usłyszał nawet, że będzie musiał dać sobie spokój ze sportem. Na szczęście wszystko dobrze się ułożyło - przyznaje.
Mistrz świata nie boi się rywali, ale drży na myśl o... wizycie u lekarza. - Panicznie boi się pobierania krwi i leczenia zębów. Do dentysty idzie wtedy, gdy już musi. I za jednym razem to nawet cztery zęby da sobie zrobić. I to wszystko bez znieczulenia! - ujawnia mama skoczka.
Alojzy Wojciechowski, dziadek skoczka, początkowo chciał, żeby jego wnuk grał w piłkę nożną i stał na bramce. - Potem jednak dziadek uznał, że lepiej będzie, gdy Paweł zainteresuje się lekkoatletyką - wspomina Dorota Wojciechowska.
- Padło na skok o tyczce, bo tę dyscyplinę uprawiał wujek Darek. Na pierwsze zajęcia dziadek zaprowadził go, gdy miał dziewięć lat. I przez dziesięć następnych lat jeździł z nim na treningi. Wcześniej Paweł skakał w dal. Na działce miał taką małą skocznię. Poza tym także sprawdzał się w pchnięciu kulą, która na początku była dla niego zbyt ciężka. Ale mimo to brał ją w ręce i próbował rzucać - opowiada pani Wojciechowska.
Mistrz świata w skoku o tyczce imponuje obecnie warunkami fizycznymi. Jednak jako nastolatek nie wyróżniał się wzrostem. - Był jednym z niższych dzieci w klasie - twierdzi mama lekkoatlety. - Dopiero pod koniec gimnazjum mocno poszedł do góry. Miał przez to problemy ze stawami i kolanami. Wtedy także był jeszcze chudy jak szczypiorek. Zrobił się z niego wielki niejadek i to mu zostało do dziś. Teraz jest szczupły, ale gdy się urodził, to był z niego niezły grubasek. Ważył 3970 gramów i mierzył 61 cm. Po nocach spać nie dawał, bo się budził i ciągle chciał jeść. A gdy poszedł do przedszkola, to spędził w nim tylko dwa dni. Nie spodobało mu się. Płakał, a ja razem z nim. Był taką słodką przylepą. Do snu zawsze czytaliśmy mu bajki, a jak podrósł, to polubił puzzle. Był nawet okres, gdy uczył się grać na gitarze - zdradza.