Ekipa Polaka była w Chicago, gdzie miała zaplanowane ligowe spotkanie z tamtejszymi Bulls, zresztą jedną z najsłabszych drużyn Konferencji Wschodniej. Wizyta klubu z Kalifornii zbiegła się z trudnymi warunkami zimowymi, jakie nawiedziły Wietrzne Miasto. Spadło sporo śniegu, przez co poruszanie się po centrum okazało się koszmarem.
Mecz zaczynał się o 19.00. Clippers jechali do hali United Center z hotelu autobusami w trzech turach: o 16.00, 16.30 i 17.00. Dystans do przejechania był niewielki, raptem 3 kilometry, w normalnych warunkach do pokonania w 20 minut.
Gortat znalazł się w ostatnim pojeździe, między innymi z trenerem Clippers Docem Riversem. Dwa pierwsze autobusy dojechały z odpowiednim wyprzedzeniem, ale trzeci przebijał się przez zakorkowane i zaśnieżone Chicago półtorej godziny! Polak wszedł na parkiet mniej niż pół godziny przed pierwszym gwizdkiem, ledwo miał czas, by się rozgrzać, a o dłuższej przedmeczowej odprawie z trenerem oczywiście nie było mowy.
Sam mecz nie należał do najpiękniejszych, „Byki” grają słabo od początku sezonu, a mimo to goście z LA nie potrafili wygrać w przekonujący sposób. Ostatecznie Gortat i spółka pokonali Chicago 106:101. Polak wyszedł w pierwszej piątce, zaliczył 4 pkt i 8 zbiórek. Grał 18 minut, tradycyjnie głównie na początku meczu i przez chwilę w III kwarcie.
Gortat i jego koledzy na szczęście wracają do Los Angeles na kolejne trzy mecze. Tam przynajmniej kłopotu z zimową aurą nie będzie. W Mieście Aniołów panują temperatury powyżej plus 20 stopni.