"Super Express": - Przygotowania do sezonu rozpoczyna pani później niż zwykle.
Anita Włodarczyk: - Niedawno zakończyłam rehabilitację. Nigdy tak późno nie zaczynałam trenować na pełnych obrotach. Czeka mnie bardo dużo ciężkiej pracy, mogą to być nawet najtrudniejsze przygotowania w karierze. Ale nastawiona jestem pozytywnie. Będę „umierać” na treningu, żeby dojść do dobrych wyników (śmiech). Wraz z trenerem Krzysztofem Kaliszewskim nie zmieniamy niczego w treningu, żeby nie przedobrzyć. Rzucać młotem nie zacznę jednak od razu, może dopiero w marcu. Mam nadzieję, że nie będzie obsuwy w czasie, skoro tegoroczne mistrzostwa świata są o ponad miesiąc później niż zwykle
- Wyrzuciła pani z pamięci fatalny początek startów w ubiegłym roku? (porażka i wynik 65 m)
- Tak. To była wpadka, nie ma o czym mówić. Zdarza się i raczej się nie powtórzy. Już wtedy powiedziałam sobie, że co się źle zaczyna, to dobrze się kończy. Jednak cały rok nie był udany. To nie było tak, że rzucałam poniżej 80 metrów, bo najwyższą formę szykuję na igrzyska w Tokio. Chciałam rzucić osiemdziesiątkę.
- Kiedy 80 metrów mogą rzucić rywalki?
- Myślę, że jeszcze długo nie. Najbliżej były Niemka Heidler i Rosjanka Łysienko, ale one już nie startują. To magiczna granica. Pamiętam, jak sama przeszłam z 74 metrów na 78, a potem stanęłam przed barierą.
- Celuje pani w rekord świata w tym roku?
- O rekordzie się nie zapomina. Przez całą karierę stawiałam sobie wysokie cele. To mnie trzyma przy sporcie i po to trenuję.