"SE": - Czy jest teraz ktoś szczęśliwszy od pani na Ziemi?
Anita Włodarczyk: - Jeszcze do mnie nie dotarło to, co się stało. Od kilku lat mówiłam, że jestem w stanie uzyskać 80 metrów, a kiedy wyszło, to od razu aż tyle.
- A może się pani pospieszyła, może za wcześnie na rekord, przed mistrzostwami świata?
- Nie chciałabym żałować, że nie wykorzystałam szansy. Miałam swój dzień i trzeba było to wykorzystać. Ten rekordowy rzut był lepszy niż pięć tygodni temu we Wrocławiu (79,83 - red.). Bardziej na luzie, włożyłam w niego mniej siły i energii niż w tamten.
Anita Włodarczyk z REKORDEM ŚWIATA: Zobacz rekordowy rzut
- A co będzie dalej?
- Trzeba będzie wyznaczyć sobie nowy cel. Nie wiem jeszcze jaki. Tak w ogole to przyzwyczaiłam się, że maksymalna forma przychodzi po zakończeniu fazy ciężkiego treningu. A u mnie ona teraz jeszcze trwa i skończy się pewnie tydzień przed eliminacjami w mistrzostwach świata w Pekinie (zaplanowano je na 26 bm. - red.).
- Po rekordzie świata mogłaby pani się zniechęcić, bo co tutaj zdobyć jeszcze?
- Nie spocznę na rekordzie. Wcale mi się nie odechciewa. Zresztą kibice teraz będą oczekiwać, że w każdym starcie będzie więcej. Tak to się nie uda, ale na pewno nie poddam się zadowoleniu.
- Osiągnęła pani rekord krótko przed urodzinami, wypadającymi pod znakiem Lwa.
- Do znaku zodiaku nie przywiązywałam dotąd specjalnej wagi, ale zauważyłam, że moje życie kręci się wokół ósemki. Urodziłam się ósmego sierpnia, zawody odbyły się pierwszego sierpnia, a uzyskałam 81,08.