W 2015 roku nie pomyślałaby, że za trzy lata będzie czołową biegaczką średniodystansową w Europie. Sport nie dawał jej dochodów, więc zdecydowała się wyjechać do Niemiec do pracy.
- Jeździłam tam pracować, żeby dorobić, żyć normalnie – mówi Ania „Super Expressowi”. - Z biegania nic nie miałam, a to mnie motywowało, żeby ciężko zasuwać. Rano wstawałam na trening, bo bardzo chciałam dobrze się pokazać na mistrzostwach Polski juniorów. Kończyłam trening i szłam do pracy. To było 7,5 godziny w kuchni w domu starców. W sumie spędziłam tam sześć tygodni. Zajmowałam się nakryciem stołów, byłam nawet prawą ręką szefa kuchni. Po pracy wracałam do mieszkania, od razu spać. I tak każdy dzień, rutyna.
Dziś Sabat pozostaje na garnuszku rodziców (mieszka w podkarpackim Jeżowym). Ma ledwie 250 złotych miesięcznie stypendium.
- Zajęłam szóste miejsce w mistrzostwach Polski, nie mogłam niczego oczekiwać ani od związku, ani z Urzędu Miasta. Takie są w Polsce realia, nie ma kokosów z biegania. Nie miałam też sponsorów. Teraz się to wszystko poprawia. Mieszkam w domu u rodziców, dojeżdżam na treningi do rodziców. Od października chcę wrócić na studia i zamieszkać na stałe w Rzeszowie. Będę się pewnie ślizgać pomiędzy zajęciami a treningami, ale da się to ogarnąć – zapewnia.
Dobry występ w Berlinie to dla niej finansowy ratunek. Sam awans do finału to pewność, że przez najbliższy rok dostanie 920 złotych miesięcznie. 7. miejsce to 1150 zł/mies., 6. - 1610 zł, 5. - 2070 zł. Zwycięstwo to gwarancja 4600 zł mies.
- Przed finałem pójdę normalnie spać. Wszystko albo nic, muszę zaryzykować. Wiem, że wszyscy na mnie liczą. Cieszę się, że jestem w finale. Mam nadzieję, że wywalczę jak najlepszą pozycję. Wbiłam sobie do głowy słowa: „Nie odpuszczaj nawet na krok. Co by się nie działo”. Bo jak nie ma w głowie, to nie ma w nogach – kończy Sabat.