Na ile realne jest dwukrotne pokonanie morderczego dystansu w tak krótkim czasie?
Podobny scenariusz zdarzył się polskim męskim 400-metrowcom w halowych ME 2002 w Wiedniu. 120 minut oddzielało finał biegów na 400 m i 4x400 m mężczyzn. Efekt końcowy? Złoty medal Marka Plawgi i złoty medal sztafety.
Mówi Piotr Rysiukiewicz (44 l.), uczestnik obu tamtych biegów: - Jak zwykle „umierałem” za metą 400 metrów, a potem rozśmieszyłem ekipę medyczną mówiąc, że mam zaraz następny start. Ich zdaniem nie byłem w stanie pokonać żadnego dystansu. Okazało się, że w sztafecie nie byłem w stanie odpowiednio zakwasić mięśni czyli dać z siebie więcej mocy. Zarówno Marek jak i ja pobiegliśmy w sztafecie gorzej niż indywidualnie. Udało się nam wygrać, bo mieliśmy mocny skład, byliśmy w światowej czołówce. Harmonogram dla kobiet w Berlinie uważam za kompletne nieporozumienie. Układał go ktoś, kto nie wie, co znaczy przebiec 400 m. W ciągu 90 minut żadna zawodniczka nie zregeneruje się w stu procentach. Nie wykona nawet rozgrzewki. Ciągnąć ją będzie adrenalina.
Marek Plawgo (37 l.) dodaje nutkę optymizmu: - Mam nadzieję, że trener przygotował zawodniczki pod takim kątem. Przecież podczas treningów robi się dwa-trzy ostre przebiegi na takim dystansie. Ponadto przez półtorej godziny rozgrzane mięśnie nie ostygną, więc nie potrzeba kolejnej rozgrzewki. Najważniejsza jest jednak głowa. Dobrze, że nie będzie dekoracji pomiędzy startami. Ja w Wiedniu musiałem w takiej uczestniczyć, a mój bieg w sztafecie był co najwyżej dostateczny.