"Super Express”: - Co w pana pamięci pozostaje najmocniej z dnia 30 lipca 1980?
W. Kozakiewicz (67 l.): - W pamięci pozostaje przede wszystkim walka o złoty medal, zwyciestwo i jeden z najpiękniejszych konkursów w historii skoku o tyczce. Ale w moim życiu znacznie więcej zmieniło się z powodu tego gestu. Komuniści nie dali mi żyć i dlatego do dzisiaj mieszkam w Niemczech.
- A jak wspominają ten konkurs inni?
- Starsi pamiętają, ze to było zwycięstwo w igrzyskach. Młodsi raczej kojarzą mnie z „tym facetem od wała”.
- Gwizdy Rosjan bardzo panu przeszkadzały?
- Jestem człowiekiem przekornym, takim „kozakiem”. Jak ktoś mi robi wbrew, oddaję w dwójnasób. Nie lubię, gdy ktoś mną rządzi, stąd tytuł mojej biografii „Nie mówcie mi, jak mam żyć”. Zachowanie publiczności mnie nie stresowało, a dodawało adrenaliny. A „wała” pokazałem, bo jako zwycięzca czułem się mocny. Tylko dzisiaj irytuje mnie, że jestem może jedynym mistrzem olimpijskim, który zwyciężył, pobił rekord świata i został wygwizdany.
- Pański gest wywołał interwencję ambasadora ZSRR w Polsce, ale kara pana nie spotkała…
- Po igrzyskach nie. Ale przez pięć kolejnych lat rzucano mi w Polsce kłody pod nogi, właśnie za ten gest. A to zaginął mój służbowy paszport, a to zawieszono mnie w startach na pół roku, bo wróciłem dzień później z zagranicznego wyjazdu. A gdy wyjechałem w 1985 roku pojechałem z własnej inicjatywy na serię mityngów do Niemiec, po drugim starcie zostałem zawieszony jako zawodnik przez PZLA. W kraju zabrano mi mieszkanie, zablokowano konto i naliczono wielki podatek.
- Może żałuje pan tego gestu?
- Z pewnością nie. Jestem dumny, że coś nazywane jest moim nazwiskiem. I że wulgarne zachowanie zmieniło się w gest sprzeciwu.
- Pokazał pan kiedyś „gest Kozakiewicza” w życiu prywatnym?
- Nie pokazałem go ani przedtem ani potem. Podobne uczucia mogłem co najwyżej wypowiadać słowem, na przykład kończąc z kimś znajomość. Gest jest tylko na pokaz. Od tamtych igrzysk wykonuję go tylko do zdjęcia, jako wspomnienie.
* Władysław Kozakiewicz pokazał zwycięskie gesty wrogiej mu radzieckiej publiczności po pokonaniu wysokości 5,70 i 5,75 m. Srebrni medaliści Tadeusz Ślusarski i Konstantin Wołkow uzyskali po 5,65 m. A on pofrunął jeszcze po rekord świata – 5,78 m.