Konkurs w Amsterdamie układał się dla Hoffmanna jak marzenie. Minimum olimpijskie, wynoszące 16,85, osiągnął w drugiej próbie. Medal wywalczył w trzeciej kolejce, poprawiając rekord życiowy o 7 cm. Wynik 17,16 był tylko o 4 centymetry gorszy od zwycięskiej próby Niemca Maxa Hessa, który wykonał zaledwie jeden udany skok. Obaj przewodzą od soboty tabeli europejskiej tego sezonu.
- Cztery centymetry na tym poziomie to jednak sporo - tonował nastroje po swoim sukcesie Karol Hoffmann. - Ale jest się z czego cieszyć! Przyjeżdżałem do Amsterdamu z wynikiem 16,67. Poprawiłem się więc tutaj o pół metra. Nareszcie skoczyłem swoje. Przez lata dręczyły mnie kontuzje i wyniki nie były zadowalające. Teraz udowodniłem sobie, że mogę walczyć z najlepszymi.
Ostatnie lata dla Hoffmanna rzeczywiście nie były najlepsze. Trójskoczek miał operację stawu skokowego, potem prawego kolana, a także więzadeł rzepki.
- Straciłem przez to kawał czasu - mówi młody zawodnik. - Nawet w Polsce za bardzo nie liczyłem się w tej konkurencji. Były chwile zwątpienia. Chciałem to wszystko rzucić w diabły. Na szczęście wytrwałem. Dziś nie żałuję!
Teraz chce skakać jeszcze dalej i dołączyć do światowej czołówki. Warunki fizyczne i geny ma fenomenalne. A zainteresowania niecodzienne.
- Paweł Wojciechowski ma hopla na punkcie ryb, a ja jaszczurek - śmieje się srebrny medalista. - Miałem ich już dwadzieścia kilka.
W jego domu były już gekon tajski i agama brodata.
- Teraz jestem właścicielem gekona lamparciego. Kocham jaszczurki i kocham trójskok - śmieje się 27-latek.