Ostatnie dwa lata nie były łatwe dla Białorusinki. Zaczęło się od wielkiego zamieszania podczas Igrzysk Olimpijskich w Tokio, gdzie wręcz uciekła białoruskim urzędnikom i znalazła azyl w Polsce. Od niedawna jest też reprezentantka naszego kraju na międzynarodowych imprezach. Właśnie wróciła z mistrzostw świata w Budapeszcie, gdzie ze sztafetą zajęła piąte miejsce w finale. Jest to wynik historyczny dla polskiej lekkoatletyki. Powrót na Białoruś może być dla niej trudny, o ile nie niemożliwy.
ZOBACZ: Kibole pobili bramkarza z Ekstraklasy. Potem grozili mu maczetami, przerażające informacje
- Nie widziałam się z rodzicami nawet więcej niż dwa lata. Nie mogą tu przyjechać i wrócić na Białoruś, mieliby ogromne problemy. Przychodzili do nich z policji, pytali gdzie jestem. Powiedzieli, że nie mam z nimi kontaktu. Ponadto nie mogliby zostać na stałe w Polsce, ponieważ mają problemy ze zdrowiem. Nie jestem na to gotowa, oni też. Tam może im pomagać mój brat - mówi w rozmowie z WP Sportowe Fakty.
Jak zdradziła w rozmowie z serwisem - pomoc zaoferowali jej m.in. Czesi, Francuzi, Niemcy, Szwedzi, a nawet... Japończycy. - Generalnie z tych wszystkich opcji od razu Polska mi się podobała najbardziej. Jest blisko Białorusi i myślałam, że rodzicom będzie łatwiej kiedyś do mnie przyjechać. Znałam Ewę Swobodę, z nią przez lata biegałam na różnych zawodach - wytłumaczyła.
Niestety, wciąż Cimanouska zdaje sobie sprawę z trudów swojej decyzji sprzed kilkunastu miesięcy. - Czuję się już bezpiecznie, choć wciąż dostaję wiadomości, żebym poza hotelem na siebie uważała. Takie groźby nadal się pojawiają - dodała biegaczka
