- Wbrew temu, co się teraz mówi, walczę o maksymalną wysokość, a nie dokładam po centymetrze (jak Bubka czy Isinbajewa – przyp. red.). Tak to może się stać dopiero po rekordzie świata - zażartował Piotr Lisek w rozmowie z „SE”. - Nieprzypadkowo po skoku na 6,02 podniosłem na wysokość 6,06. I w moim odczuciu byłem bardzo blisko je pokonania.
Rekordzista Polski jest i nie jest zaskoczony tym, co się dzieje.
- Od dwóch miesięcy wraz z trenerem Marcinem Szczepańskim wiedzieliśmy, że jest bardzo dobrze. Nawet trochę hamowaliśmy formę ciężkim treningiem. A jednak oba rekordowe skoki równie mocno mnie zaskoczyły.
Rola lidera nie przewróci mu w głowie.
- Presja z każdym rekordem rośnie, ale od zawsze jakoś sobie z nią radzę. Ani mi ona nie przeszkadza, ani mnie nie uskrzydla. Skok na 6,02 był lepszy od tego na 6,01, chociaż oba były bliskie perfekcji na moim obecnym etapie możliwości. Oba wykonane na tyczce o tej samej twardości. Wiemy z trenerem, gdzie szukać kolejnych centymetrów. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Tylko czy się to uda? Powtórzę to samo, co tydzień wcześniej: chciałbym jeszcze kiedykolwiek pofrunąć 6 metrów albo więcej.