- Jeszcze nie rozpocząłem przygotowań, ale właśnie wybrałem się na stadion w Szczecinie, żeby poskakać dla przyjemności. Właśnie teraz, gdy inni lekkoatleci są jeszcze na wakacjach. Ja też mam wolne, ale skaczę. Jestem akurat w trakcie rozgrzewki - wyjawił nam rekordzista Polski w skoku o tyczce (6,02 m), gdy do niego zadzwoniliśmy. - Ostra orka treningowa zacznie się za kilka dni, od zgrupowania w Karpaczu. Na pewno będę wchodził na Śnieżkę, Chyba już z pięćdziesiąt razy byłem na wierzchołku (1601 m – przyp. red.). Pamiętam, że wspinaczkę zaczynam z zapałem, a po drodze przychodzą mi myśli „jak ja nienawidzę Śnieżki” (śmiech).
Powracając myślami do poprzednich miesięcy Piotr Lisek nie czuje się przygnębiony.
- Owszem, byłem niezadowolony z minionego sezonu i trochę rozżalony. Jestem też zmęczony czytaniem niepochlebnych tekstów o sobie. Rozumiem jednak, że kiedyś musiał przyjść moment zjazdu Liska z wysokości - stwierdził. - Wraz z trenerem Marcinem Szczepańskim nie znaleźliśmy przyczyny zjazdu. Nie mogę też zapewnić kibiców, że będzie lepiej, że znów będę w ścisłej światowej czołówce, ale cały czas robię swoje, żeby się w niej znaleźć. W sporcie piękne jest to, że jest nieprzewidywalny.
Najlepszy polski tyczkarz wróci do rywalizacji w styczniu.
- Myślę, że tryb przygotowań będzie taki sam jak w poprzednich latach. Po prostu trzeba nadal wypruwać żyły. A sezonu halowego nie odpuszczam. Dlaczego? Bo nigdy tego nie robiłem - kończy ze śmiechem.