- Jak wytłumaczysz to, co się stało na pływalni?
Radosław Kawęcki: - Sam bym chciał wiedzieć, co się stało. Naprawdę nie wiem. Byłem dobrze przygotowany, na każdym treningu dawałem z siebie wszystko. Niestety, każdemu się zdarza nie zrealizować swoich marzeń. Przyszedł ten dzień, w którym nagle upadłem na ziemię. Mam nadzieję, że się podniosę.
- Rozegrałeś ten wyścig źle taktycznie czy po prostu zabrakło sił?
- Płynąłem tylko jednym rytmem, każdą pięćdziesiątkę tak samo. Nie potrafiłem przyśpieszyć, nie wiem czemu. Mój organizm jakoś dziwnie zareagował tutaj. Może zmiana czasu, może jedzenie, klimat... Nie wiem. Po tych słabych wynikach atmosfera w naszej kadrze nie jest za fajna. Ale co zrobić? Trzeba przyjąć to na klatę i dalej żyć. To nie jest koniec świata.
- Co pomyślałeś, jak dopłynąłeś? Wiedziałeś, że odpadłeś?
- Miałem nadzieję, że wejdę do półfinału z 16. czasem i popołudniu w półfinale uda mi się poprawić. Zabrakło 0,03 sekundy...
- Czułeś tutaj w Rio na treningach, że forma gdzieś uciekła?
- Właśnie nie. Dwa dni temu pływało mi się tutaj super - luźno, na długim kroku. Myślałem, że będzie jeszcze lepiej. Mam nadzieję, że pozostali nasi pływacy coś tutaj pokażą, bo na razie Polska na olimpijskiej pływalni nie istnieje.
- Trener Paweł Słomiński powiedział nam, że kończycie współpracę...
- Tak, ale to były żarty. Dalej będziemy trenować. Teraz wakacje, potem w połowie września wznawiam treningi, a późniek są zawody za 4 miesiące i mam nadzieje, że tam pokaże, że potrafię się podnieść i pokażę na co mnie stać.
- Igrzyska są co 4 lata. Wielka szansa uciekła.
- Spokojnie. Będzie jeszcze okazja w Tokio.
- Wszyscy polscy pływacy pływali tutaj znacznie poniżej oczekiwań.
- Tyle, że prowadzili ich różni trenerzy. Nie wiadomo co się dzieje, inni Europejczycy jak Laslo Csech i inne gwiazdy też tutaj w Rio nie istnieją.