"Nadszedł dzień dzisiejszy" - filmik z Kamilem Grosickim i tym słynnym cytatem pojawił się na profilu "Łączy nas piłka" na Twitterze kilka godzin przed meczem z Kolumbią. Nerwowa, wręcz bojowa atmosfera, była więcej niż wyczuwalna. Szykowaliśmy się na wojnę, na być może najważniejsze 90 minut w karierach niektórych piłkarzy. Utrzymanie w turnieju stało się dla nas celem samym w sobie.
Taka też była taktyka. Nie chcieliśmy z Kolumbią grać w piłkę. Plan Adama Nawałki był jeden. Wojna okopowa. Nieliczne wyjścia do przodu. Twarde, wręcz brutalne próby zatrzymania kreatywnych napastników Kolumbii. Od pierwszej do ostatniej minuty. Nic dziwnego, że w składzie nie zmieścił się Kamil Glik. Nawałka nie chciał nie w pełni zdrowego stopera. Wolał piłkarzy gotowych umierać za orzełek na piersi. Stąd w pierwszej jedenastce znalazło się aż pięciu obrońców (Maciej Rybus, Michał Pazdan, Jan Bednarek, Łukasz Piszczek i Bartosz Bereszyński), a także dwóch defensywnych pomocników. I to właśnie oni - Grzegorz Krychowiak oraz Jacek Góralski - mieli stanowić fundament polskiej drużyny.
W defensywie byliśmy bezpieczni. Radamel Falcao, Juan Cuadrado czy James Rodriguez - w pierwszych 30 minutach spotkania żaden z nich nie stworzył nawet zagrożenia pod bramką Wojciecha Szczęsnego. W tyłach wyglądaliśmy bowiem fantastycznie. Jacek Góralski jeździł po murawie i odbierał futbolówkę rywalom, Michał Pazdan nie dość, że stanowił mur w obronie, to jeszcze pozostawiał bolesne ślady na twarzach przeciwników - James został wręcz znokautowany - a profesorem w środku obrony wydawał się być Jan Bednarek. Zawsze ustawiony dokładnie tam, gdzie spadała, grana z bocznych sektorów, futbolówka.
Na tym nasze atuty niestety się skończyły. Na tyle nas było stać. Chcieliśmy wojnę, mieliśmy wojnę, tyle że tylko na własnej połowie. Z przodu nie istnieliśmy od pierwszych minut. Robert Lewandowski stracił ochotę do gry po entym pojedynku główkowym z potężnymi stoperami reprezentacji Kolumbii - Yerrym Miną oraz Davinsonem Sanchezem. Piotr Zieliński, w Napoli kreatywny, wystraszył się odpowiedzialności i problemy miał nie tylko z zagraniem prostopadłej piłki, ale w ogóle podaniem. Starał się, urywał Dawid Kownacki, ale grał jakby obok. Nie z partnerami, nie przeciwko rywalom. Ot, pokazał, że talent ma ogromny, ale presja go zwyczajnie zjadła.
Kolumbijczycy natomiast czekali. Przed przerwą błąd, być może jedyny w naszej szczelnej formacji obronnej, wykorzystał potężny Yerry Mina. Wojciech Szczęsny pofrunął na długi słupek, Kolumbijczyk stał osamotniony w środku pola karnego i wpakował futbolówkę do siatki. Kto spodziewał się, że po stracie bramki Adam Nawałka postawi wszystko na jedną kartę, ten musiał być rozczarowany. Zawodnicy z Ameryki Południowej mieli bowiem po przerwie autostradę do bramki, coraz bardziej zmęczonych i zrezygnowanych, biało-czerwonych.
Wyglądaliśmy źle. Graliśmy chaotycznie, największe zagrożenie stwarzaliśmy po wrzutach piłki z autu. Radamel Falcao i Juan Cuadrado w drugiej odsłonie nie mieli już problemu z wpakowaniem futbolówki do siatki po raz drugi i trzeci. Zaczęła się fiesta Kolumbijczyków i dramat naszych reprezentantów. Wyglądało to gorzej niż w spotkaniach z Portugalią i Ekwadorem w 2002 i 2006 roku. Wówczas, już bez presji, umieliśmy stworzyć w końcówce sytuacje strzeleckie. W Kazaniu do końca byliśmy bezradni.
Kto zawinił? Wielkie gwiazdy nie uniosły ciężaru wielkiego turnieju. Grzegorz Krychowiak, na Euro 2016 rozgrywający akcje naszej drużyny, wyglądał jak wóz z węglem. Wolny, mało zwrotny, ograniczający się do długich piłek na uwolnienie. Robert Lewandowski zapowiadał worek goli w Rosji, w 180 minut stać go było na jedną sytuację strzelecką. Koncertowo zmarnowaną. Prawdziwym winnym okazał się jednak Adam Nawałka. Selekcjoner polskiej kadry w Rosji wystraszył się w Rosji rywali i ani w meczu z Senegalem, ani w starciu z Kolumbią, nawet na moment nie chciał zaryzykować. W meczu o wszystko wystawił siedmiu zawodników do destrukcji i chociaż po trzech kwadransach od Kolumbii dzieliła go ledwie jedna bramka, nawet nie pomyślał o zmianie ustawienia.
Przegraliśmy, jedziemy do domu, skompromitowaliśmy się po całości. Zagraliśmy najgorszy mundial w historii naszej piłki. Okazaliśmy się najgorszą drużyną całego turnieju. Gorszą nawet od półamatorskiej ekipy Panamy. Wspomnienie po udanym Euro to dziś obraz podobny do tego, jaki mieliśmy przed oczami w 2002 roku, wspominając zespoły Kazimierza Górskiego i Antoniego Piechniczka.
W skrócie: było pięknie, minęło, wróciliśmy do szeregu. A wielki futbolowy świat odjechał nam ponownie w siną dal.
POLSKA - Kolumbia 0:3 (0:1)
Bramki: Yerry Mina 40, Radamel Falcao 70, Juan Cuadrado 75
Żółte kartki: Jan Bednarek, Jacek Góralski
POLSKA: Szczęsny - Piszczek, Bednarek, Pazdan - Bereszyński (72. Teodorczyk), Krychowiak, Góralski, Zieliński, Rybus - Kownacki (57. Grosicki), Lewandowski
Kolumbia: Ospina - Aria, Mina, Sanchez D., Mojica - Cuadrado, Barrios, Aguilar (32. Uribe), Rodriguez, Quintero (73. Lerma) - Falcao (78. Bacca)