Euro 2016. To było tak niedawno. Dla większości kibiców - zwłaszcza tych młodszych - bodaj najpiękniejsze chwile w "piłkarskim" życiu. Biało-czerwoni dopiero w karnych przegrali walkę o medal. Wydawało się, że lepiej już było. Że to było ten "mundial 1974" podopiecznych Adama Nawałki. Moment, gdy zabrakło tylko odrobiny precyzji, by - trochę na przekór racjonalnym wytłumaczeniom - przejść do historii.
Minęło pół roku. I już nie jesteśmy tacy pewni, że nasi piłkarze nie potrafią grać lepiej. Zwycięstwa w Bukareszcie można się było bowiem spodziewać. Mieliśmy lepszych piłkarzy, mieliśmy - ba, wciąż mamy! - Roberta Lewandowskiego, mieliśmy ustabilizowaną sytuację w kadrze. Rumunii zespół dopiero zaczęli budować. Tyle że budujące okazało się coś innego. Na imponujący triumf zapracowali nie ci zawodnicy, którzy doprowadzili do karnych w ćwierćfinale Euro. A to już jednoznaczny sygnał, że zespół wciąż się rozwija, a wzmocnienia napływają z każdej strony.
Piotr Zieliński. W czerwcu nieprzygotowany student. Z Ukrainą egzamin oblał koncertowo. Obecnie absolutny lider drużyny. To on tworzy sytuacje. To jego kreatywność okazuje się decydująca. To bez niego trudno już sobie wyobrazić kolejne spotkania. Pomocnik Napoli rozwija skrzydła w każdym kolejnym meczu. Drugi. Karol Linetty. Jeszcze niedawno wystraszony chłopiec z polskiej ligi. Obecnie pracuś, na którego aż miło patrzeć. Bo chociaż głównie walczy, ma w sobie "to coś". Jedni nazywają to talent. My wolimy inne określenie. To on kieruje piłką, nie ona nim. Wbrew pozorom, cecha wciąż bezcenna i unikatowa.
Obu w Bukareszcie mogło nie być. Wielu trenerów by zrezygnowało. Nawałka zaufał i zbiera plony. Mechanizm identyczny od początku kadencji. Pomysł, wdrożenie, czas, weryfikacja. Niemal zawsze pozytywna. Pod wodzą obecnego trenera zawodnicy rosną. Selekcjoner działa metodycznie. Ma problem, szuka rozwiązania, na koniec znajduje kandydata. Pozwala się ograć. Pozwala popełniać błędy. Tylko po to, by wreszcie piłkarz dobił do poziomu partnerów. A że poziom ten wyznacza Robert Lewandowski, a więc jeden z najlepszych na globie, zespół podąża na szczyt w niewiarygodnym tempie.
Wymieniać można długo. Przykład szczególny? Michał Pazdan. Facet, którego pół roku temu wyrzucić chcieli ze składu wszyscy dziennikarze. Za niski, za słaby, zbyt słabo wyszkolony. Nieobliczalny. "Pirania" Leo Beenhakkera. Obiekt kpin fanów kadry narodowej. Było w tym sporo racji. Trzy lata temu tylko kompletny idiota mógłby przewidzieć, że defensor Legii Warszawa dwukrotnie w krótkim odstępie zatrzyma Cristiano Ronaldo. Dzisiaj 29-latek to w koszulce z orłem już profesor. Spokojny i pewny w interwencjach. Idealny partner dla Kamila Glika. I tylko czekać, gdy na jego miejsce zacznie naciskać kolejny wynalazek Nawałki.
Bo to cieszy najbardziej. We Francji Nawałka korzystał z trzynastu piłkarzy. Zmęczył się Krzysztof Mączyński, wchodził Tomasz Jodłowiec. A potem Bartosz Kapustka. Reszta nosiła gustowne dresy i podziwiała. Dzisiaj pełnoprawnych kadrowiczów jest już pewnie szesnastu, może osiemnastu. Doszedł Zieliński, doszedł Linetty, wrócił Maciej Rybus, pojawił się Łukasz Teodorczyk, okrzepł Mariusz Stępiński, a Thiago Cionek jak zagrał z Danią, tak skończyło się dowcipy na temat jego polskiego paszportu. I doprawdy strach pomyśleć, kogo następny wyjdzie z selekcjonerskiego kapelusza. I ile jeszcze krzesełek trzeba będzie dostawić do ławki rezerwowych, gdy do pełni sił wróci Arkadiusz Milik.
Właśnie, Arkadiusz Milik. Pamiętacie jeszcze tego gościa?