Super Express: - Jest pan surowym szefem?
Bertus Servaas: - Nie słyszałem, by ktoś się na mnie skarżył, więc chyba nie. Czasem się zdenerwuję, ale to szybko mija. Jeśli mam jakiś pomysł, to podpowiadam podwładnym. Podam przykład: na rewanż do Słowenii lecimy czarterem. Połowa miejsc była wolna. Ludzie od PR z klubu zaproponowali, by wysłać do sponsorów SMS-y z zaproszeniem na pokład. Ja zasugerowałem, żeby przedstawiciele klubu i reprezentanci drużyny osobiście poszli do inwestorów z ofertą wspólnej podróży. Zwykle jednak się nie wtrącam.
- Pytam, bo po przegranym meczu z Powenem w Zabrzu niejeden na pana miejscu trzasnąłby pięścią w stół...
- Chciałbym, żebyśmy w kraju wszystko wygrywali, ale tak się nie da. Porażki faworytów są wpisane w sport. Ale jeden przegrany mecz to jeszcze nie powód, by wszystko wywracać do góry nogami.
- Czyli Bogdan Wenta nie ma się czego obawiać? Plotkuje się, że po sezonie wasze drogi się rozejdą...
- Nieprawda. Bogdanowi pozostał jeszcze rok z pięcioletniej umowy i już myślimy o przedłużeniu kontraktu.
- Ustaliliśmy, że przez dziesięć lat rządów wpompował pan w klub około 12 milionów złotych.
- Wasze wyliczenia z grubsza by się zgadzały. Dziś Vive to ceniony produkt marketingowy, który sam na siebie zarabia. Przy budżecie 11 milionów złotych nasze nakłady wynoszą 15-20 procent rocznie.
- Dlaczego pan - wychowanek Ajaksu Amsterdam, kolega z boiska Franka Rijkaarda i Marco van Bastena, zamiast zainwestować w futbol, zaangażował się w ręczną?
- Uwielbiam oglądać piłkarzy FC Barcelony, ale mam świadomość, że stworzenie futbolowego mocarstwa jest znacznie trudniejsze niż silnego klubu piłki ręcznej. Skoro nie mogę mieć FC Barcelony, to dążę do tego, by Vive było taką moją Barcą.