Specjalnie dla naszych Czytelników Grzegorz Tkaczyk opowiada o najważniejszych wydarzeniach w swojej reprezentacyjnej karierze.
Niezapomniany mecz. Debiut w reprezentacji Polski - w meczu z Czechami 20 grudnia 2000 roku. To było dwa dni przed moimi 20. urodzinami. Trema była niesamowita. Taki byłem zestresowany, że nie pamiętam wyniku. Ale na pewno wygraliśmy. Od tego meczu zaczęła się moja międzynarodowa kariera.
Najlepszy mecz. Chyba z Duńczykami, których pokonaliśmy po dwóch dogrywkach (36: 33). To zwycięstwo zapewniło nam awans do finału mistrzostw świata w 2007 roku. Mecz był rozgrywany w tak szybkim tempie, że po jego zakończeniu nie mieliśmy sił, by się cieszyć i... zejść do szatni.
Największe rozczarowanie. Ostatni mecz z Serbią, w tym roku na turnieju w Alicante. Od awansu na olimpiadę w Londynie dzieliło nas kilka sekund. Czuję się współwinny tego, że tylko zremisowaliśmy, bo dostałem czerwoną kartkę. Po tym spotkaniu coś w nas pękło. Nie mogliśmy sobie darować, że w tak frajerski sposób sami okradliśmy się z marzeń o olimpijskim medalu.
Najlepszy przyjaciel z kadry. "Zdechły", czyli Daniel Wleklak. Dusza człowiek. Dobrze, że po zakończeniu kariery dołączył do sztabu szkoleniowego. Nie ma dla niego rzeczy nie do załatwienia. Blisko trzymam się też z Marcinem Lijewskim i Karolem "Kolą" Bieleckim.
Najlepszy zawodnik, z którym grałem w reprezentacji. Może już się starzeję i nie jestem do końca obiektywny, ale uważam, że wszyscy byli świetni. Nie chciałbym nikogo wyróżniać, ale skoro muszę, to klasę światową zawsze prezentowali Sławek Szmal, Krzysiek i Marcin Lijewscy oraz Bartek Jurecki.