Michał Daszek już od dziesięciu lat przywdziewa koszulkę z „orzełkiem”. Do kadry seniorów powołał go Michael Biegler. Pod skrzydłami niemieckiego trenera, 30-letni Daszek w 2015 roku sięgnął po brązowy medal mistrzostw świata, rozgrywanych wówczas na parkietach Kataru. To był ostatni medalowy sukces polskiego szczypiorniaka; rok później w Rio de Janeiro Biało-Czerwoni otarli się o podium, zajmując na igrzyskach czwarte miejsce. Daszek – obok Przemysława Krajewskiego – jest jedynym przedstawicielem tamtej olimpijskiej drużyny w dzisiejszej kadrze trenera Patryka Rombla.
„Super Express”: - Za wami krótkie, ale intensywne przygotowania do finałów MŚ. Jak pan ocenia występy reprezentacji w turniejach w Krakowie i w Katowicach?
Michał Daszek: - Bardzo dużo do poprawy, ale... liczyliśmy się z tym, że gra może być jeszcze daleka od optymalnej. Na pewno za dużo w niej było prostych błędów. Kiedy w jednym meczu udawało nam się zagrać dobrze w obronie, zupełnie odwrotnie wyglądało to w ataku. Z kolei w innym dobrze graliśmy z przodu, a gorzej z tyłu. Trzeba więc to dopiąć tak, żeby 11 stycznia udało się zagrać równie dobrze i w ataku, w obronie. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że klasa przeciwnika będzie zupełnie inna, ale myślę, że atmosfera, której przedsmak mieliśmy w trakcie Turnieju Noworocznego w Spodku, bardzo nam pomoże.
- Jak mentalnie przygotowywać się do starcia z mistrzami olimpijskimi?
- Nie mamy nic do stracenia. Jest to pierwszy mecz, mecz otwarcia, przygotowujemy się do niego od bardzo długiego czasu. Oczywiście mamy z tyłu głowy, że po tym spotkaniu turniej się jeszcze nie kończy, więc trzeba też będzie zostawić trochę sił na kolejne występy. Ale póki co – tylko Francja jest w naszych myślach. Przyjdzie też świeżość, której na przełomie roku było mało.
Michał Daszek o nadziejach na sukces Biało-Czerwonych
- Kluczowy mecz – pozycjonujący nasz przed rundą główną mistrzostw – zagramy ze Słoweńcami. To nie jest zespół nie do pokonania, wygrywaliście już z nimi, prawda?
- Nawet pamiętam, kto zdobył wtedy decydującego gola (śmiech). Po spotkaniu z Francją będziemy mieli aż trzy dni – więcej, niż w przypadku pozostałych meczów – na przygotowanie, więc to jest duży plus. Słowenia to niewygodny rywal. Zrobił duży postęp, grając pod wodzą Uroša Zormana, ale na pewno jest w naszym zasięgu, więc powalczymy.
- Jest pan swoistym łącznikiem między pokoleniem polskich tytanów - medalistów mistrzostw świata, a dzisiejszymi reprezentantami, którzy dopiero marzą o tych zaszczytach. Jak przekazać nowym kolegom, że „Polak potrafi”?
- Mamy bardzo zdolną młodzież, bardzo głodną sukcesów. Myślę – jestem pewien, bo widzę, jak wszyscy oni fantastycznie pracują nad sferą mentalności – że są przygotowani na duże osiągnięcia. Czasem trzeba nawet ich przystopować, utemperować. Na szczęście mamy w kadrze Przemka Krajewskiego, który w tej roli sprawdza się doskonale (śmiech). Ja wtedy mogę się skupić wyłącznie na sobie, ale też – jak już wielokrotnie mówiłem – jeśli któryś z tych młodszych kolegów ma jakiś kłopot, może się do mnie – do nas – śmiało wybrać o każdej godzinie i o każdej porze dnia wybrać.
Michał Daszek wskazał postać, której bardzo mu brak w drużynie
- Gdyby z wielkiej ekipy trenerów Wenty czy Bieglera miał pan wybrać jednego gracza do dzisiejszej kadry, to kto by to był?
- To była tak fantastyczna drużyna, mocna na każdej pozycji; tyle w niej było osobistości, mocnych charakterów, że... trudno wybrać jedną postać, jednego zawodnika. Nie chcę nikogo wyselekcjonować z tej grupy, która zdobyła ten ostatni medal, w 2015 roku. Mam za to nadzieję, że my teraz... będziemy grać jeszcze lepiej!
- A mentalnie ktoś by się przydał?
- „Kasa”, czyli Sławek Szmal – ówczesny kapitan i persona, która nas w najtrudniejszych momentach skutecznie motywowała. No i oczywiście fantastyczny bramkarz; ostatnia osoba, która naprawiała błędy wcześniej popełnione w polu. Miał naprawdę mocny charakter.
- Zatem jednym zdaniem: reprezentacji brakuje „Kasy”?
- Piękne podsumowanie!