- Nie czuję się herosem, ale podwójnie się cieszę. Bardzo zbliżyłem się do światowej czołówki i miałem duży udział w dorobku polskiej ekipy. A świadomość, że mam najlepszy na świecie czas w tym sezonie, jest bardzo budująca - podkreśla nasz pewniak do medalu w Londynie.
"Super Express": - Co sprawiło, że akurat teraz doszedł pan do takich sukcesów?
Konrad Czerniak: - Wydoroślałem przez ostatnie miesiące i dopiero od tego roku uważam się za profesjonalistę. Wcześniej było różnie. Byłem bardzo słaby, w ogonie grupy treningowej. Na przykład pompki robiłem razem... z grupą dziewczyn! Wtedy Bartek Kizierowski powiedział mi coś, co wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Otworzył przede mną pewną perspektywę przyszłości. Więcej nie powiem. Teraz staram się dbać o wszystko, nawet o odpowiednią porę spania. Wcześniej mieszkałem w akademiku, gdzie życie zaczynało się po północy. Teraz wynajmuję mieszkanie i kładę się o 22. I dbam o jadłospis. Bardzo lubię polskie potrawy, a w Hiszpanii dominują owoce morza.
- Ponoć są zdrowe.
- Właśnie. Z początku ich nie lubiłem, ale jakoś się przyzwyczaiłem. Wraz z moim kolegą Filipem Wypychem kupujemy ryby i krewetki, które są bogate w białko, a potem je pichcimy.
- Co pan zmienił poza dietą?
- Od września duży nacisk położyliśmy na trenowanie nawrotów i udało się sporo poprawić. Przede mną jeszcze dużo pracy, ale zrobię wszystko, żeby nie móc sobie nic zarzucić. Na razie zdarza mi się trochę oszukiwać i siebie, i trenera.
- Czy po latach treningu lubi pan jeszcze wodę?
- Lubię ją. Nie mógłbym bez niej żyć. Po sezonie nie mogę na nią patrzeć, ale już tydzień albo dwa później czuję, że muszę wskoczyć do basenu.