Jeśli ktoś miał wątpliwości, która biegaczka ma siłę lokomotywy i jest nie do ruszenia na podbiegach, pozbył się ich błyskawicznie, patrząc na to, co Justyna zrobiła z konkurencją kilometr przed metą trzydziestki. Polska mistrzyni ruszyła pod górę, jakby w nartach miała zamontowane turbo. Bezradne przeciwniczki z koalicją Skandynawek na czele od tego momentu oglądały wyłącznie jej plecy. Podopieczna Aleksandra Wierietielnego finiszowała jak superszybki pociąg TGV - z przewagą prawie 9 sekund nad drugą na mecie Rosjanką Miedwiediewą.
Po biegu Justyna była wykończona. - Jestem tak zmęczona, że nie pamiętam, co się działo na trasie - wypaliła na początku. A kiedy organizatorzy poprosili o pamiątkowe odbicie dłoni w glinie, Polka odparła: - Ale musicie mi pomóc przycisnąć, bo kompletnie nie mam siły...
- Zaskoczyła panią tak duża różnica i to, że rywalki nie były w stanie nic zrobić?
- Jeżeli biegnę dobrze taktycznie i zachowam odpowiednio dużo energii, to potrafię tak finiszować i niewiele jest zawodniczek, które mogą mi wtedy dotrzymać kroku. To samo zrobiłam na igrzyskach, tylko że byłam za młoda i za głupia, żeby wtedy wygrać. Włoszki podeszły do mnie przed biegiem i mówią: "Justyna, nie za szybko, bo my chcemy żyć". Odpowiedziałam, że przecież nie jestem cyborgiem. One uważają, że jestem tak mocna, że mogę biec 30, 60 albo i 80 kilometrów bez różnicy.
- Jak wyglądał decydujący atak?
- Trzeba go było zacząć u progu podjazdu. Wiadomo, że od razu nie da się urwać, ale im dłuższa górka, tym więcej można zarobić metrów. Nawet się specjalnie wtedy nie oglądałam. Na zjeździe włożyłam głowę między nogi i sprawdziłam, co się dzieje z tyłu. I nic nie widziałam. Znaczy: było dobrze. Później już nie trzeba się było oglądać...
- Na finiszu pani padła...
- Padłam, bo było ciężko, jest ciężko i jeszcze przez parę dni będzie ciężko. Ten wysiłek pozostawi po sobie ślad. Dzień po zawodach wszystko mnie boli, chodzę ospała, o ile w ogóle chodzę.
- Jest pani największą gwiazdą tych mistrzostw...
- Ale to Aino Kaisa Saarinen ma więcej złotych medali...
- Gdzie zawisną trzy krążki? Jest jakieś specjalne miejsce?
- Mam mały regalik w domu, tam jest taki gwóźdź i na nim wiszą wszystkie medale.
- Nuci pani hymn na podium? - Chciałaby pani, żeby zawody Pucharu Świata odbyły się kiedyś w Polsce?
- Chętnie bym wystartowała. Wiem, że są takie plany. Mam tylko jedną prośbę: zróbcie mi duże podbiegi.
Rodzice są dumni z Justyny
- A nie mówiłem? Wszyscy nas tu znają - śmieje się ojciec naszej biegaczki, Józef Kowalczyk (60 l.). - Teraz mamy tu prawdziwy zawrót głowy! Wszyscy pytają o Justynę, telefon dzwoni non stop. Nie ma chwili spokoju, ale nie narzekamy - uśmiecha się.
- Nie ma na co - wtrąca pani Janina (59 l.). Matka dwukrotnej złotej medalistki mistrzostw świata nie kryje jednak, że... wciąż boi się o córkę. - Przecież to sport wyczynowy, olbrzymi wysiłek. Obawa i troska. To zawsze czuje matka - tłumaczy pani Janina, która nie sądziła, że jej najmłodsze dziecko postawi na sport. - Starsze wybierały inaczej. Tomek i Ilona są lekarzami, Wioletta polonistką - zdradza. - Myślałam, że Justyna pójdzie ich śladami.
W szkole podstawowej Justyna trafiła do klubu Maraton Mszana Dolna. Początkowo uprawiała biegi przełajowe.
- A potem narciarstwo. Zawsze z uwagą śledziła występy braci Ziemianinów - biatlonistów. Oni też są od nas, mieszkają niedaleko. Jak zaczęła chodzić na treningi, to poświęcała się bez reszty. Oddała temu całe serce. Nie musiałam jej pilnować - wspomina.
Ostatecznie o dalszych losach Justyny przesądziła decyzja, jaką podjęła w ósmej klasie szkoły podstawowej.
- Córka zastanawiała się, czy po podstawówce iść do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem, czy do ogólniaka w Rabce. Padło na SMS. Pierwszy rok był dla niej ciężki. Pamiętam, że nie chciała tam zostać. Raz nawet uciekła - śmieje się pani Janina. - Codziennie wieczorem dzwoniliśmy do niej i rozmawialiśmy. Później było już lepiej - dodaje.
Coraz lepiej było też na trasach biegowych. Lista jej sukcesów jest bardzo długa. Ale medali i pucharów zobaczyć nie można. Są zamknięte w pokoju. Podczas nieobecności Justyny nikt tam nie ma wstępu. - Justyna nie pozwala - rozkładają ręce rodzice.