"Super Express": - Dobre skoki Polaków na Wielkiej Krokwi chyba uratowały panu posadę trenera kadry...
Łukasz Kruczek (33 l.): - Nie analizuję tego w ten sposób. Nadal uważam, że potrafię prowadzić kadrę skoczków. Oczywiście niepokoił nas brak efektów naszej pracy, ale mam nadzieję, że od teraz o tych niepokojach będę mówił już tylko w czasie przeszłym. W Zakopanem skoki moich podopiecznych były wreszcie takie, jakich od nich oczekiwałem od początku sezonu.
- Jeśli efekty okażą się jednorazowe, ludzie jednak powiedzą, że Kruczek nie dorósł do roli trenera kadry...
- Jasne. Tylko wyniki mówią o tym, czy trener jest dobry, czy nie. Wierzę jednak, że będzie jeszcze lepiej. Już tej zimy. Uważam, że wciąż jest realne osiągnięcie w mistrzostwach świata zadań postawionych przed nami: jeden medal, trzech skoczków w czołowej trzydziestce i drużyna w szóstce.
- Jeżeli powiedzie się Małyszowi, zdobędzie na mistrzostwach świata medal, to zasługa będzie przypisana trenerowi Lepistoe.
- Nie szkodzi. Będę szczęśliwy z tego sukcesu, jestem otwarty na wszelką współpracę. Z Hannu Lepistoe konsultowałem się od miesięcy i nadal będę to czynił. Wyjazd Adama do Lahti był uzgodniony ze mną i ze sztabem. A jego błędy zostały określone jeszcze przez nas, przed wyjazdem.
- Dlaczego Lepistoe eliminuje te błędy, a panu się nie udało?
- Może to sprawa poczucia pewności, jaką ma Adam, że słowa Hannu są święte i że jego uwagi przynoszą skutki. Wobec mnie Adam nie do końca był przekonany, że obrana droga idzie w dobrym kierunku.
- Jak znosi pan krytykę, która na pana spadła?
- Jestem zdrowy.