- Czuję potworny ból, nawet większy niż w dniu, w którym kończyłem karierę, ale jestem przekonany, że droga, którą chcieliśmy iść, musi być kontynuowana - tłumaczył.
Maradona zaznacza, że może odejść nawet jutro. - Ale chciałbym mieć pewność, że ci chłopcy dalej będą wierni argentyńskiej filozofii ofensywnej piłki. Chciałem przełamać stereotyp, że bogaci, zarabiający fortunę piłkarze, występujący poza Argentyną, nie są już w stanie grać pięknie i z całym sercem dla kadry. Mimo niepowodzenia wciąż wierzę, że warto grać "futbol do przodu" - mówił.
Maradona bronił też przed atakami Leo Messiego. - Zagrał wspaniały mundial, a to, że nie strzelił gola? Częściowo zawiniła ta dziwna piłka, również bramkarze rywali popisywali się świetnymi interwencjami przy jego strzałach. Ci, którzy mówią, że Leo nie gra na sto procent w kadrze, są idiotami. Trzeba było widzieć, jak płakał w szatni po meczu z Niemcami! - denerwował się Maradona.
Dla Argentyny to największy pogrom od 1974 roku, kiedy tak wysoko przegrała z Holandią Johana Cruyffa. - Serce mi pękało, gdy patrzyłem na to, co się dzieje. Ale o swojej przyszłości z piłkarzam i jeszcze nie rozmawiałem, to nie był dobry czas. Nie wiem, co będzie, muszę porozmawiać z rodziną, przyjaciółmi - mówił załamany Maradona, który po meczu dał się sprowokować siedzącym tuż za ławką Argentyny niemieckim kibicom, krzyczącym "Bye, Maradona". Diego wdał się w pyskówkę, ale pomogła interwencja Dalmy, jednej z jego córek, która zapanowała nad ojcem i zakończyła awanturę.
Argentyńskie media na razie nie rozprawiają się jeszcze ze słynnym trenerem, pisze się głównie o "końcu pięknych marzeń Argentyny" i "otwartej ranie Messiego", jaką będzie dla niego ten mundial.
Czas rozliczeń nadejdzie jednak bardzo szybko