Jadą mniej za zasługi, a częściej za wysługę lat.
Dla kibiców idea „startu dla uczestnictwa” w igrzyskach już dawno się zdezaktualizowała. Wielu sądzi, że wleczenie ogona, to zwyczajne marnotrawstwo. Co najwyżej uzasadniające liczny orszak towarzyszących ekipie działaczy. Ale dla ludzi sportu taki skład ekipy ma sens.
Przez wiele lat wysyłaliśmy na zimowe igrzyska teamy sportowych statystów, prawdziwe „komety bez głów”. Teraz mamy realne medalowe szanse, jedną gwiazdę, dwóch niezłych. Gdyby nie ludzie „z ogona”, wiele zimowych konkurencji w ogóle by u nas padło.
Olimpijski start jest jedyną nagrodą, jaką można im zaproponować za wieloletnią harówkę na treningach, za starty w zawodach bez widzów. Bo pieniędzmi nie mogą się równać nawet z II-ligowymi kopaczami piłki.
Więc niech jadą. Może do Soczi głowa polskiej komety choć trochę urośnie.
Długi ogon komety
Nasza reprezentacja na igrzyska w Vancouver przypomina kometę. Nieduża trzyosobowa głowa, to Justyna Kowalczyk, Adam Małysz i Tomasz Sikora. Za nią ciągnie 43-osobowy długi ogon zawodniczek i zawodników dla których szczytem marzeń jest miejsce w „16” czy „32” czy w ogóle w olimpijskiej ekipie.