Samolot z Toronto wylądował chwilę po 9 rano, jednak Justyna Kowalczyk pojawiła się dopiero godzinę później. Kibice zaczęli się nawet zastanawiać, czy przypadkiem celnicy nie kazali jej płacić cła za medale!
- Nie ma problemu. Zarobiłam dość dobrą kasę, mogę zapłacić - odpowiedziała ze śmiechem, zapytana przez "Super Express".
Przeczytaj koniecznie: Powitanie mistrzyni: Kowalczyk jest już w Polsce! (ZDJĘCIA!)
Na szczęście nasza mistrzyni olimpijska nie będzie musiała płacić ani cła, ani nawet podatku. Udało nam się dowiedzieć, że premie za medale olimpijskie (w przypadku Justyny 500 tys. zł) zostały zwolnione z podatku. Nic dziwnego, że dopisuje jej humor.
- Biegi to moja pasja, moje życie, moja praca. Jestem wielką szczęściarą, że mogę robić to, co lubię. Podoba mi się moje życie. Mam najlepszych serwismenów na świecie, bo... ja jestem najlepsza na świecie. Trenera też mam najlepszego. 50 procent mojego zwycięstwa to narty, drugie 50 to forma, którą przygotował trener. Ja tylko zrobiłam to, co mi oni podali na tacy - mówi skromnie mistrzyni olimpijska. - Jest jeszcze dużo do zdobywania. Nie jestem idealną narciarką, do ideału mi zdecydowanie daleko. Dużo roboty przede mną.
Przeczytaj koniecznie: Kowalczyk: Chciałam złota tak jak Bjoergen
Ta "robota" to przede wszystkim 9 startów w Pucharze Świata (pierwszy w sobotę w fińskim Lahti). To także wojna na słowa z Marit Bjoergen. - Sprawa leków na astmę nie jest zakończona. To jest nienormalne, że 90 procent sportowców bierze leki, które są na liście antydopingowej - podkreśla Justyna, która ma nadzieję, że jej sukcesy zachęcą Polaków do uprawiania sportu. - Ludzie, ruszcie się! Wszystko jedno, czy będą to narty, rower, czy bieganie. Każdy sport jest świetny, a biegóweczki w zimie są najlepsze! Będę bardzo szczęśliwa, jeśli Polacy zaczną biegać na nartach.