To czwarte igrzyska sternika polskiego Stara. Drugie zaś Dominika, który debiutował przed czterema laty w roli... komentatora. Jak spędzają czas przed początkiem regat najstarszej z klas olimpijskich?
- Jak wygląda wasz dzień?
- Codzienie pływamy, bo stwierdziliśmy, że dobrze nam z tym, nie męczy nas to... - zaczyna rozmowę Mateusz, którego zastałem podczas oglądania transmisji z półfinałów delfinistów na 200 m. W wyścigu tym Paweł Korzeniowski z ósmym czasem zakwalifikował się do finału.
- Ale co, jakiś przyjemny basenik macie tutaj w wiosce żeglarskiej? - przerywam, by trochę rozluźnić atmosferę.
- Tak, ja głównie koncentruję się na skokach do wody, w końcu od tej dyscypliny zaczynałem przygodę ze sportem, a Johny namiętnie pływa. Jest wytrawnym grzbiecistą - śmieje się Mateusz. Co ciekawe, obaj wzajemnie siebie nazywają "Johny". Już od wielu, wielu lat.
- Weszliśmy tu w pewną rutynę. Wypływamy około 12.30-13.00 z Portugalczykami, z którymi trenujemy. Wczoraj dołączyli do nas Brazylijczycy i później Nowozelandczycy. Jak dotąd pogoda nam sprzyja. Może nie są to wymarzone warunki, ale i tak super się pływa. Tak naprawdę, mamy tu sporo roboty. Kilka dni temu spostrzegliśmy, że zgubiliśmy nasze ustawienia. Głównym powodem były problemy z urządzeniami pomiarowym, które nam się trochę rozstroiły. Sporo czasu musieliśmy poświęcić temu, zarówno na wodzie, jak i na lądzie. Ale odzyskaliśmy kontrolę i wszystko jest dobrze, co nie, Johny?
Dominik jest dziennikarzem "Żagli". W redakcji odpowiada za sprawy związane z techniką. W końcu to absolwent jednego z najbardziej prestiżowych wydziałów Politechniki Warszawskiej - Wydziału Mechaniki i Elektrotechniki Lotnictwa. Do tego lubi sobie pogadać, jeśli ma okazję.
- Dla mnie w ogóle nie zaistniała sytuacja, by było jakoś źle. Może nie było tak, jakbyśmy do końca chcieli. Nie zauważyłem, aby było jakoś tragicznie z naszymi ustawieniami po rozjechaniu się tych pomiarów. Sytuacja na ten moment jest taka: powrót do pełnej kontroli.
- Star to bardzo skomplikowana łódka pod względem ustawienia. Wasz trener, Andrzej Zawieja, porównuje to do strojenia skrzypiec. Każdy może zagrać, ale nie każdy jest wirtuozem i nie każdy wydobędzie z nich dźwięk idealny.
- Jedną z najważniejszych regulacji jest sterowanie napięciem want. Przyrząd służący do kontroli tych ustawień jest bardzo prosty. Działa na zasadzie sprężynki i dwóch oporowych tulejek oraz podziałki odzwierciedlającej napięcie olinowania. Problem polegał na tym, że te tulejki nam się starły troszeczkę. Okazało się to po pewnym czasie. Nie myśleliśmy o tym, bo specjalnie zrobiliśmy je z metalu, aby nie ulegały niszczeniu. Fabrycznie wykonane są z plastiku. Po tysięcznym pomiarze po prostu się starły. Zanim się zorientowaliśmy, urządzenie przekłamywało o dwa punkty - wyjaśnia Dominik.
- My rozmawiamy o regulacjach w zakresie pół punkta, punkt, czy półtora. Wszystko zależy od prędkości wiatru do jakiego ustawiamy napięcia. A więc te dwa punkty to bardzo dużo. Zorientowaliśmy się szybko o co chodzi, lecz powrót do optymalnych ustawień jest czasochłonne, bo odpowiednie napięcie want należy sprawdzić i potwierdzić później na wodzie, najlepiej porównując z prędkością innych załóg - dorzuca Mateusz.
- No właśnie, w piątek startujecie. Na pewno napięcie nerwowe jest bardzo widoczne. Podejrzewam, że nie wszyscy chętnie się przymierzają - porównują prędkości...
Mateusz: Tu jest z tym kiepsko. Ludzie wariują. Nie chcą się przymierzać, albo coś kombinują. Na całe szczęście mamy Portugalczyków, którzy jednak zniknęli nam na dwa dni, bo pojechali na ceremonię otwarcia igrzysk do Pekinu. Wrócili i już jest w porządku, już jest dobrze.
- Czyli treningi sprowadzają się do porównywania prędkości jachtów, tak zwanych przymiarek?
Dominik: Nie tylko. Przymiarki to jest tylko część treningu. Jakbyśmy chcieli oszacować procentowowo, to jakieś pół na pół. W pozostałej części robimy krótkie wyścigi. Bardzo fajne, zresztą. Andy nam ustawia trasę i się ścigamy.
- Żeglujecie na akwenie olimpijskim?
Dominik: Nie. Ścigamy się tam, gdzie akurat się da. Teraz już nie możemy startować i trenować na olimpijskich akwenach, trenujemy więc gdzieś pomiędzy tymi akwenami. Warunki są zbliżone, tak naprawdę niemal identyczne. Więc to nie ma większego znaczenia. Mamy ten sam prąd i wiatr, co na akwenie wyścigów olimpijskich. Wczoraj było śmiesznie, bo akurat w miejscu, gdzie trenowaliśmy, wiatr był najsilniejszy. Wszędzie wokół wiało słabiej. Mieliśmy świetne warunki i przez to fajne wyścigi.
- Co robicie poza treningami? Wczoraj spotkaliśmy się, kiedy szliście podkleić żagle do żaglomistrza.
Dominik: Tego typu roboty jest mnóstwo.
Mateusz: Każdego dnia.
Dominik: Przykładowo mieliśmy pewne nierówności na kilu i prace szkutnicze też musiały potrwać, bo świeża szpachlówka musiała zaschnąć. Dziś będziemy to szlifować. Potem musimy wypolerować kadłub środkiem, który uzupełnia pory i mikroubytki. Osiągniemy przez to lepszy przepływ wody. Wszystko musimy sprawdzić bardzo dokładnie i precyzyjnie. Nie możemy sobie pozwolić na awarię wynikającą z naszego niedopatrzenia. Oczywiście może się coś wydarzyć nie z naszej winy, ale musimy to wykluczyć, ograniczyć ryzyko do minimum. Dużo tych wszystkich spraw. To nam zajmuje cały dzień.
Mateusz: Nie wstajemy jednak jakoś bardzo wcześnie i kładziemy się późno w nocy. Budzimy się około 8.00-8.30.
A chińskie jedzenie?
Mateusz: Mi pasuje tutejsze jedzenie. W menu mamy wszystko, czego potrzebuję. Na przykład jajecznica zrobiona jest z jajek, a nie jak w Miami z proszku. Mięsa są dobre, zaryzykuję stwierdzenie, że makarony wcale niegorsze niż w Europie. Kawa nie jest zła. Herbata wyśmienita.
Dominik: Idzie przeżyć. Po tych trzech tygodniach z przyjemnością wraca się do domu, do polskiej, domowej kuchni.
Mateusz: Mamy tutaj swoją rutynę. Rano zaczynamy od odprawy, trochę pogadamy z Andym, idziemy do łódki, robimy przy niej trochę. Wypływamy. Po pływaniu zawsze jest coś do przegadania i do podłubania przy jachcie, co nam zajmuje godzinę-dwie. Po czym kończymy dzień żeglarski i zajmujemy się swoimi sprawami. Masaż, potem kolacja z całą ekipą. Bardzo mi się to podoba: o 9.00 rano jemy wspólne śniadanie z całą polską grupą, a o 18.00 mamy wspólną kolację. Jest wesoło, miło i przyjemnie. We wtorek Kasia Szotyńska obchodziła urodziny, więc odśpiewaliśmy jej "Sto lat", wszyscy wokół bili brawa.
Dominik: Tu jest bardzo ciężko zasnąć. Pojawiają się ogromne emocje, nerwy, ciśnienie, więc potrzebujemy wieczorem wyciszenia. Z różnych klas spływają wyniki i to się przeżywa.