Wymagane minimum wynosi 51,67 sek. Rekord życiowy „Korzenia” z roku 2015 to 51,46 s. W tym roku uzyskał na razie 52,41. Ostatnią szansą będą ME w Belgradzie (17-23 czerwca).
„Super Express”: - Z ręką na sercu: po co panu szóste igrzyska?
Paweł Korzeniowski: - Lubię bić rekordy. Chcę też sprawdzić, jak można skutecznie trenować w wieku 39 lat. I pokazać młodym, że wiek to tylko liczba, że ruch i ćwiczenia fizyczne pozwalają długo zachować sprawność.
- A czy nie wynika to z porażki w igrzyskach w Tokio, trzy lata temu? [zajął tam 22. miejsce na 100 m motylkiem]
- Nie było takiego wpływu. Nie traktuję tego zresztą jak porażkę. Owszem, byłem przygotowany na więcej, ale popełniłem błąd nie dokonując przetarcia dwa czy dni wcześniej. A to, że byłem chorążym ekipy na otwarciu igrzysk to super przeżycie. Po Tokio startowałem w zawodach masters z dobrymi wynikami. Moi podopieczni w grupie treningowej firmy 5Styl namawiali, bym wystartował w zawodach seniorów. Udało się. Dzisiaj wiem, że minimum olimpijskie jak najbardziej jest możliwe.
- Nie uwiera pana brak w kolekcji olimpijskiego medalu?
- Nie uwiera. Brakło trochę szczęścia [był czwarty na 200 m mot. w Atenach 2004 - red.]. W latach, gdy byłem najsilniejszy, igrzyska nie były rozgrywane. Zdobyłem tyle, ile mogłem. Kariera jak najbardziej jest spełniona.
- Co chciałby pan uzyskać w Paryżu?
- Na razie interesuje mnie uzyskanie wyniku 51,67 s i znalezienie się w dwójce najszybszych Polaków, bo od tego zależy kwalifikacja. W tym momencie jestem trzeci, występuję jako „czarny koń”. Dalej nie wybiegam myślami. Jeśli uda się poprawić start, nawrót i drugą część dystansu, to jestem w stanie nawet pobić rekord życiowy.
- Kto pana prowadzi do spełnienia marzeń?
- Sam siebie trenuję. Zbyt wiele wiem o sobie, żeby dać się prowadzić komuś innemu. Asystuje mi tylko były pływak Marcin Cieślak. Dobrze poznałem swój organizm, żeby dostosować trening do czucia siebie w danym dniu. Jednego olimpijczyka już wytrenowałem – siebie, do Tokio (śmiech). Przed Paryżem zmodyfikowałem trening. Postawiłem na siłę. I jestem chyba silniejszy niż w roku 2015, gdy ustanowiłem rekord życiowy. Potrafię podciągnąć się na drążku z ciężarem 50 kilo na pasie. Wtedy było 30 kilo.
- A kto płaci za pana przygotowania?
- Mam dwóch sponsorów: Żywiec Zdrój i ALAB Sport. Jestem też teraz w kadrze narodowej, ale z tego tytułu mogę uczestniczyć tylko w dwóch obozach treningowych. Skorzystam z jednego, drugi sfinansuję z własnych środków.
- „Korzeń” nie daje się wykorzenić z pływackiej rywalizacji. Ale w środowisku nazywają pana także „Grubym”…
- Przydomek powstał przez przekorę. W wieku 18-19 lat miałem tkankę tłuszczową rzędu 4,9 procenta. Super mało. Jadłem po 8000 kalorii dziennie, po dwa czy trzy talerze na obiad i kolację. Chciałem przytyć, złapać trochę muskulatury, a nie mogłem. Ona przyszła z wiekiem. A przydomek pozostał.