„Super Express”: - Czy Waldemar Legień już czuje dreszczyk emocji, że igrzyska przyjeżdżają do niego, do Paryża?
Waldemar Legień: - Czuję, oczywiście. Z wielką ciekawością czekam na przykład na ceremonię otwarcia, zaplanowaną na Sekwanie. Dla zawodników uczestniczących w inauguracji igrzysk to zawsze był trudny i męczący dzień: z transportem z i do wioski olimpijskiej zabiera dwa razy więcej czasu niż samo wydarzenie na stadionie, transmitowane w telewizji. Jak sobie teraz poradzą organizatorzy? Jestem bardzo ciekawy.
- Widać „na mieście”, że igrzyska blisko?
- Owszem. - Wszechobecne jest logo olimpijskie, coraz więcej miejsca zajmuje też ta tematyka w mediach. A poza tym w Paryżu… spory bałagan (śmiech). Mam na myśli wszelkiego rodzaju prace drogowe, tramwajowe, remonty w metrze. Korki są dłuższe niż zazwyczaj, jeździ się dużo trudniej po całej aglomeracji. Wiem coś o tym, bo dojeżdżam do pracy od strony La Defense, czyli dzielnicy XXI wieku. Zwężenia, objazdy, ruch wahadłowy – stykam się z tym na co dzień. A i tak staram się omijać godziny szczytu, a do tego jeżdżę skuterem. Konieczność przesiadki na samochód to tragedia!
- To nie jest dobra reklama miasta-organizatora igrzysk…
- Mówię, jak jest. Do tego dochodzą wszelkiego rodzaju zmiany proekologiczne, idące czasem w skrajności. Właśnie przegłosowano też ograniczenia we wjeździe do miasta dużych samochodów w stylu „dżipów”. Nowa stawka za parkowanie wynosi dla nich 18 euro za godzinę! Promowana jest jazda na rowerze, ale w większości dzielnic brakuje wyznaczonych tras rowerowych i robi się niebezpiecznie, bo na ulicach jest ciasno.
- Ma pan wrażenie, że paryżanie zaczynają żałować zwycięstwa sprzed kilku w wyścigu po igrzyska?
- Pewnie jest spora grupa mieszkańców, która niespecjalnie z tej imprezy się cieszy. Na czas igrzysk ważne miejsca w mieście - okolice Pałacu Inwalidów, Pola Marsowe – zostaną wyłączone z ruchu, co tylko zwiększy korki i chaos drogowy.
- Paryż – i cała Francja – miały w minionych miesiącach i inne problemy; ot, choćby masowe protesty „żółtych kamizelek”. To może mieć wpływ na przebieg igrzysk?
- Może. „Żółte kamizelki” protestowały przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego, co i tak się dokonało. Ale organizatorzy tamtych zgromadzeń zapowiedzieli, że w czasie igrzysk wrócą na ulice.
- Kibice wybierający się do Paryża będą się mogli czuć bezpiecznie? Pytam również w kontekście problemów z imigrantami, o których czasami donoszą media.
- Myślę, że tak. Raz – ze względu na wielką mobilizację policji, która zapewne na ten miesiąc ściągnięta zostanie do Paryża z innych stron kraju. Będzie też cały czas w stanie podwyższonej gotowości, w alercie. A imigranci? Pamiętajmy, że ich obraz jest bardzo różny: od tych, którzy już od paru pokoleń mieszkają we Francji, mają swoje mieszkania, pracują; aż po grupy zajmujące w namiotach i obozowiskach podparyskie okolice. Ci ostatni zapewne przed igrzyskami zostaną z tych miejsc usunięci. Natomiast nie wykluczam, że jakieś protesty się zdarzą. Igrzyska są tym wydarzeniem, przy okazji którego najłatwiej się pokazać, zwrócić na siebie uwagę. Tłum ludzi, oglądających nie tylko zmagania sportowe, ale też przy okazji zwiedzających miasto, pijących piwo w knajpkach to świetna widownia ewentualnych demonstracji.
- To będzie bardzo droga impreza dla kibiców?
- Oj tak! Już teraz ceny w hotelach bardzo poszybowały w górę. Kosztowna będzie komunikacja, już zapowiedziana jest znacząca podwyżka biletów na metro.
- Nie sposób nie zapytać o niedawną decyzję MKOl, dopuszczającą sportowców rosyjskich i białoruskich do startu w igrzyskach pod flagą neutralną. Co pan na to?
- Trudne pytanie… I wiem, że trudna była decyzja MKOl. Wie pan, ja jestem z pokolenia, które osobiście doświadczyło niemożności wyjazdu na igrzyska do Los Angeles w 1984 roku, więc wiem, jak to boli. Pytaliśmy wtedy, czy to my, sportowcy, jesteśmy odpowiedzialni za politykę? I tak pytają dziś sportowcy rosyjscy i białoruscy. Z drugiej strony – doskonale rozumiem też sportowców z Ukrainy. Wiem, że dżudocy – no i zapewne też przedstawiciele wielu innych dyscyplin – do igrzysk, ze względów bezpieczeństwa, przygotowują się za granicą, z dala od ojczyzny. I oczywiście nie są, nie mogą być zadowoleni z decyzji MKOl. Celem Pierre’a de Coubertina było jednak to, by politykę trzymać z dala od sportu, by igrzyska były okazją dla każdego do rywalizacji.
- Trudno jednak podać rękę po walce przedstawicielowi kraju, który rozpętał wojnę i zrzuca bomby na miasta i wsie, na cywilów…
- Tych konfliktów zbrojnych, wojen, jest dziś na świecie dużo więcej, nie tylko w Ukrainie. I przedstawiciele tych krajów będą brali udział w igrzyskach. Świat znów jest podzielony na różne bloki. Białorusinów zawieszano, bo ich kraj jest sprzymierzeńcem Rosji. Ale przecież sprzymierzeńcem Rosji jest dziś też Iran, jest parę innych krajów arabskich. Ich sportowców jednak nie wykluczano ze zmagań sportowych.
- Zakłada pan, że w czasie paryskich igrzysk będzie pan śledził turniej dżudo bezpośrednio z trybun olimpijskiej areny?
- Oglądanie zmagań z trybun – a doświadczyłem tego na przykład w Pekinie – mnie nie interesuje. Ja lubię być w środku; zobaczyć, co się dzieje za kulisami. To jest interesujące, dlatego z taką niecierpliwością czekam na zaczynający się lada dzień słynny Turniej Paryski. On z reguły jest mocniej obsadzony niż igrzyska, bo z każdego kraju startować może więcej niż jeden zawodnik. Dlatego trudniej go wygrać, i trzeba stoczyć więcej walk, by stanąć na podium. W tym roku rozłożony został aż na trzy dni, tak wielu jest zgłoszonych zawodników. Ale nie ma się co dziwić, to ostatnia szansa wywalczenia kwalifikacji na igrzyska. Za to olimpijskie zmagania są interesujące ze względu na niespodzianki. Pamiętam, że w Rio de Janeiro nagle pojawił się Włoch [Fabio Basile – dop. aut.], wcześniej praktycznie nieliczący się na arenie międzynarodowej, i wszystkie swoje walki wygrał przed czasem, zdobywając złoto! Teraz marzyłoby mi się, żeby taką niespodziankę sprawił któryś z polskich zawodników. Niekoniecznie tylko w dżudo.
- Dziś, kiedy patrzy pan na nasz sport z oddali, ma pan swoich kandydatów do polskich medali w Paryżu?
- Na pewno wiele szans powinno być w lekkoatletyce, gdzie mamy kilku mistrzów świata o ustabilizowanej formie. Marzyłyby mi się też jakieś sukcesy w sportach zespołowych…
-… ale tu będziemy mieć tylko siatkarzy i siatkarki.
- Aha. Trochę zazdrościłem Francuzom, którzy w Tokio powygrywali chyba wszystko właśnie w rywalizacji drużynowej.
- A polski medal w dżudo się panu nie marzy?
- Na czternaście szans olimpijskiego startu, jakie ma każda federacja, dziś mamy chyba trzy nominacje wśród pań: w kat. 52, 63 i 78 kg. Są jeszcze szanse w wadze do 70 kg. U chłopaków jest gorzej, chyba tylko w 73 kg i do 100 kg jest jeszcze nadzieja, ale muszą panowie zrobić przynajmniej dwa dobre wyniki międzynarodowe.
- W Paryżu więc następcy „złotego Legienia” na macie się nie doczekamy?
- Wśród panów nie. Może wśród dziewcząt? Angelika Szymańska „kręci się” zawsze koło trzeciej-piątej pozycji w ważnych turniejach. Ale nie chcę na nikogo nakładać presji słowami. W dżudo o medalu często decyduje jedna walka, jeden rzut. W Tokio Agata Ozdoba otwarła sobie furtkę do podium, wygrywając z faworyzowaną Japonką, a potem skończyła na siódmym miejscu… W Paryżu będzie bardzo trudno o medalową pozycję; gospodarze są silni w tej dyscyplinie, zwłaszcza wśród pań, pokazali to na ostatnich mistrzostwach Europy w Montpellier. Nacisk na olimpijskie sukcesy będzie wielki, ale oni sobie świetnie z presją radzą. I mają wielkie rezerwy personalne, więc nawet kontuzja czołowych zawodniczek czy zawodników daje szansę następnemu, niekoniecznie słabszemu.
- Pracuje i mieszka pan we Francji już ponad 30 lat, pańscy podopieczni zdobywali olimpijskie krążki. Teraz też będzie pan mieć swych zawodników na tatami?
- Miałem w przeszłości okazję pracować ze słynnym Teddym Rinerem [trzykrotnie złoty na igrzyskach, jedenastokrotny mistrz świata – dop. aut.], który pewnie znów będzie jednym z kandydatów do podium. Kiedy był u mnie w klubie, właśnie startował do wielkiej kariery, zdobywając mistrzostwo świata juniorów. I był w jednej drużynie z moim synem, do dziś mam ich obu na zdjęciu. Mam też cały czas kontakt z Alphą Oumarem Djalo, który niedawno zdobył brąz w mistrzostwach Europy, choć trenuje już dziś w PSG, bo tam są wielkie pieniądze.
- Polskiemu dżudo Waldemar Legień by się przydał!
- Byłem niedawno na zgrupowaniu kadry w Elblągu. W polskim dżudo od lat wciąż się dużo rozmawia, ale mam wrażenie, że do przodu się nie idzie. Inne dyscypliny – lekkoatletyka choćby – się rozwijają, a my może nawet się cofamy… Nie wykorzystano – będę to zawsze powtarzać – całej dekady sukcesów z przełomu lat 80. i 90: moich, „Nastka” [Pawła Nastuli – dop. aut.], Rafała Kubackiego, Anety Szczepańskiej.