- Na pewno nie rzucimy się od początku do panicznego ataku – mówił przed meczem trener Lechii, Tomasz Kafarski (36 l.). Jego podopieczni przegrali pierwszy mecz 0:1 (gol Michała Kucharczyka) i w Warszawie musieli odrobić straty. Zupełnie nie było po nich jednak widać, że zależy im na golu. Lechia grała bojaźliwie, z rzadka wydostając się z własnej połowy. Skąd taka słaba postawa gdańszczan? Być może piłkarze gości przed meczem spojrzeli w statystyki, które były dla nich bezlitosne. Legia jeszcze nigdy nie odpadła z rozgrywek Pucharu Polski, gdy w pierwszym meczu wyjazdowym wygrywała.
Piłkarze trenera Macieja Skorży, którego posada, po dziesiątej w tym sezonie ligowej porażce, wisiała na włosku, nie zamierzali jednak kalkulować. Szybko rzucili się do ataków, które przyniosły skutek w 24. minucie, gdy piłkę do siatki wpakował Miroslav Radović (27 l.). Później gospodarze kontrolowali sytuację i choć Lechia schodząc na przerwę mogła mieć jeszcze na nadzieję na zmianę rezultatu, to w drugiej połowie złudzeń gości pozbawił Ivica Vrdoljak (28 l.). Do rozpaczy kibiców Lechii doprowadził... jej zawodnik – Krzysztof Bąk, który po świetnej akcji Michała Kucharczyka (20 l.) skierował piłkę do własnej bramki. „Kucharzowi” jednak to nie wystarczyło i kilka minut później zaliczył własnego gola, którym przypieczętował pogrom gości.
Pewne zwycięstwo Legii z trybun oglądał były reprezentacyjny obrońca Michał Żewłakow (35 l.), który na dniach ma podpisać kontrakt ze stołecznym klubem. W wielkim finale, który zostanie rozegrany 3 maja na stadionie w Bydgoszczy, Legia zmierzy się Lechem Poznań.