Początkowo Pyrek skakała dobrze. W pierwszych próbach pokonała poprzeczkę zawieszoną na wysokości 4,25 m i 4,35 m. Gdy jednak zaczął wiać silny wiatr, nie poradziła sobie z wysokością 4,40. Mimo to awansowałaby do finału, gdyby nie Ptacnikova.
Po trzech nieudanych próbach Pyrek na 4,40 m sędziowie spytali zawodniczki mające pewny awans do finału, czy chcą kontynuować zawody. Gdyby wszystkie zrezygnowały, promocję uzyskałaby również Pyrek. Polka znalazła się bowiem na 12. miejscu (ex aequo z Ptacnikovą i Greczynką Ledaki), ostatnim dającym szansę walki w finale. Czeszka jako jedyna zdecydowała się jednak skakać. Jej podejście na 4,45 m było udane i zepchnęła Pyrek i Ledaki na 13. pozycję.
Inne zawodniczki skakać nie zamierzały. W dresach podchodziły z tyczką do zeskoku i dotykały go, "paląc" próbę za próbą. Dla Pyrek było to marne pocieszenie. Po zawodach Polka nie zrzucała jednak winy na brak solidarności ze strony Ptacnikovej.
- Całkowicie zmieniły się warunki, zaczął wiać silny wiatr i się pogubiłam. Bardzo mi przykro. Wstałam o piątej rano, żeby dobrze przygotować się do zawodów, ale nic się nie udało - mówiła ze łzami w oczach Pyrek.