- Bardzo mi zależało na tym zwycięstwie, bo to dla mnie odskocznia do światowej kariery - nie ukrywa Fajdek, który często ćwiczy na tym samym stadionie w Poznaniu, co "Ziółek", ale na stałe mieszka w Żarowie na Dolnym Śląsku.
"Super Express": - Niedawno ustanowił pan rekord życiowy 81,80. Lepsi w tym sezonie są tylko Białorusin Tichon i Węgier Pars. Stał się pan jednym z faworytów do podium w Londynie.
- Nie czuję z tego powodu presji. Szykowałem się na tę chwilę od kilku lat. A tabela najdalej rzucających to tylko tabela, na jej czele jest podejrzewany o doping Tichon. Ważniejsze, że jestem lepszy niż przed rokiem. Mam coraz więcej udanych rzutów, mam też ochotę do treningów.
- Czy wzrosła także masa ciała, bardzo istotna w rzucie młotem?
- Ważę 119 kg, o dwa-trzy kilogramy więcej niż rok temu. Owszem, na siłowni zwiększyłem obciążenia o kilka procent, ale patrząc, jak "pakują" młociarze z innych krajów, czuję się przy nich jak junior. I nic nie szkodzi. Mój trener Czesław Cybulski hołduje szkole rzucania technicznie, a nie siłowo. Siłownia nie jest do "pakowania", tylko po to, żeby młot latał daleko.
- A jak daleko musi on polecieć, by zapewnił medal w Londynie?
- Na 81-82 metry. Jesteśmy z trenerem przekonani, że stać mnie, aby tego dokonać w Londynie. Naszym celem na ten rok było poprawienie techniki i walka o olimpijskie podium. Pierwsze już się udało. Drugie - jest do realizacji.