Jakie będą losy polskiego sportu w nowej politycznej rzeczywistości? Tego nie wie nikt, jak w piosence Bogdana Łazuki o legendarnej reprezentacji Antoniego Piechniczka. W niej w uliczkę wychodził Boniek, teraz może to być Apoloniusz Tajner, którego nawet polityczny rywal Jan Tomaszewski rekomenduje na ministra sportu. Czy jednak nie będzie to "pocałunek śmierci" ze strony człowieka, który pół wieku temu zatrzymał Anglię? Ciekawe, że na upamiętniającym wielki mecz na Wembley spotkaniu z brytyjską Polonią nikt nie pytał "Tomka" o politykę, liczyły się tylko jego wspaniałe obrony strzałów angielskich napastników.
Gdy cały świat jest przerażony tym, co stało się w Izraelu i dzieje się w Strefie Gazy, trzeba przypomnieć zaszczutego niegdyś przez media i zdradzonego przez współpracowników byłego prezydenta FIFA Seppa Blattera. On to w 2015 roku peregrynował do Ziemi Świętej by futbolową dyplomacją wynegocjować pokój. Nie udało się, ale był bliżej niż zawodowi dyplomaci.
Nowo wybrany Sejm ani mnie ziębi, ani grzeje, nie oczekuję zbyt wiele od polityków, ich obietnice radzę dzielić przez trzy. Jeśli komuś na Wiejskiej kibicuję, to przede wszystkim ludziom sportu ze wspomnianym Polo Tajnerem na czele. Zasługi jego są znane przez szereg długich lat, jak śpiewali kiedyś zawodnicy o swoim trenerze lub kierowniku w powracającym z meczu autokarze. Od 18 lat wielką pracę w parlamencie wykonuje Wojciech Ziemniak z Racota. Twórca wiejskich klubów olimpijczyka, ulubieniec dzieciaków podróżujących z nim na igrzyska olimpijskie. To bardziej społecznik, dobrodziej i entuzjasta niż rasowy polityk. Może dlatego od tylu lat cieszy się zaufaniem i sympatią wyborców.