„Super Express”: - Jedni zachwycają się waszą wygraną, ale inni twierdzą, że nie ma się czym ekscytować, bo rozbiliście bardzo słaby zespół. Kto ma rację?
Łukasz Podolski: - Na pewno nie mają jej ci, którzy mówią, że ograliśmy kelnerów. Australia to nie jest słaby zespół, to my nie pozwoliliśmy jej dobrze zagrać. Wyszedł nam bardzo dobry mecz, bliski perfekcji. Australia w eliminacjach zaliczyła mnóstwo meczów bez straconej bramki, a my wbiliśmy jej cztery!
- To ty rozpocząłeś strzelanie. Właśnie tak chciałeś uderzyć, czy piłka trochę ci zeszła?
- A co za różnica? Ważne, że wylądowała w bramce (śmiech). Tym bardziej się cieszę, bo trafiłem na samym początku meczu. A to ważne dla mojego syna.
- Jak to?
- Louis ma dopiero dwa lata i nie zawsze wytrzyma cały mecz. Z tego, co wiem, to z Australią dał radę obejrzeć pierwszą połowę i zasnął. Czyli, moją bramkę zdążył zobaczyć i potem mógł się już spokojnie położyć (śmiech). Bramkę dedykuję oczywiście jemu.
- Miałeś gola i asystę, ale gdyby Ozil i Klose byli bardziej skuteczni, to tych asyst miałbyś trzy.
- Spokojnie. Nie gniewam się na chłopaków, bo wierzę, że zostawili sobie amunicję na kolejne mecze. Przyda się, bo największym błędem, jaki moglibyśmy teraz popełnić, to zachłysnąć się pierwszym zwycięstwem. A Klose życzę, by prześcignął samego Pelego. Miro był niemiłosiernie krytykowany za ostatni sezon w Bayernie, ale wierzyłem, że w kadrze da radę, bo on w niej nigdy nie zawodził. Ma już 11 goli w finałach mistrzostw świata, a Pele - 12. Za te wszystkie pretensje do niego należy mu się, by przeskoczył Brazylijczyka. Sam postaram mu się rzucić kilka takich piłek, jak w pierwszym meczu.
- Po tak efektownym zwycięstwie trener Joachim Loew pozwala świętować?
- Nie ma na to czasu. Po meczu z Australią wsiedliśmy w samolot i wróciliśmy do naszego ośrodka. W trakcie lotu tylko muzyki słuchałem, nie w głowie mi były trunki. Położyłem się spać o trzeciej, a od rana znów treningi. Zresztą, chcemy tu zagrać siedem meczów, więc trudno, byśmy świętowali już po pierwszym.
- Niektórzy żartują, że co to za reprezentacja Niemiec, w której rządzą Polacy, Turek, Brazylijczyk, Tunezyjczyk. Jak wy się w ogóle dogadujecie?
- Żaden z nas nie zajmuje się tym, skąd pochodzi kolega. Dla nas taki temat nie istnieje. Ważne, że atmosfera była dobra, a po rozgromieniu Australii jest super.
- No tak, ale sam Franz Beckenbauer powiedział ostatnio, że wszyscy powinniście śpiewać niemiecki hymn. Ty nigdy go nie śpiewasz. Jest presja, żeby to zmienić?
- Nie ma. Nikt nas nie zmusza do śpiewania hymnu. Ja już dawno podjąłem decyzję, że nie będę śpiewał i nie sądzę, żeby coś się tu zmieniło. My tu jesteśmy od grania, a nie od śpiewania.
- Jeśli Niemcy i Argentyna będą wszystko wygrywać, to spotkacie się w ćwierćfinale. Nie boisz się tego, co wyrabia Leo Messi?
- Do Argentyny droga daleka. Ale… Pamiętam, co się mówiło w trakcie ostatnich mistrzostw Europy, przed meczem Portugalia – Niemcy. Że Cristiano Ronaldo jest poza naszym zasięgiem. A po meczu? Wszyscy pisali, że wypadłem o wiele lepiej od niego. Może teraz będzie podobnie? Messi jest najlepszym piłkarzem na świecie, ale ja się nie boję pojedynku z nikim. Nawet z nim.
Łukasz Podolski specjalnie dla SE: Nie boję się nawet Messiego! (WYWIAD!)
Tradycyjnie nikt nie nich nie stawia, a oni tradycyjnie są mocni. Niemcy rozbili Australię 4:0, a najlepszym graczem meczu FIFA wybrała Łukasza Podolskiego (25 l.). W specjalnym wywiadzie dla „Super Expressu” gliwiczanin mówi o tej wygranej, atmosferze w drużynie i tłumaczy, dlaczego nie gniewa się na Miroslava Klose.