Polskie media kochają Poldiego równie mocno, jak niemieckie, ale także japońskie czy tureckie. Wszędzie miał pozycję gwiazdy futbolowej; z czasem doszedł status ikony pop-kultury: jurora programów z kategorii „mam talent” czy uczestnika zmagań... kulinarnych. Przede wszystkim jest jednak Lukas Podolski piłkarskim mistrzem świata.
Dziś mija dokładnie 10 lat od chwili, w której na jego szyi zawisł złoty mundialowy krążek. To nie był finał wymarzony z jego punktu widzenia. Nie podniósł się z ławki, choć gra trwała 120 minut. „Trener wytypował mnie do konkursu karnych i miałem pojawić się pod koniec dogrywki” - wyznał potem na łamach „Przeglądu Sportowego”. Mario Götze załatwił jednak sprawę, strzelając złotego gola w 113 minucie finałowej konfrontacji Niemców z Argentyną.
Poldi w całym mundialu – trzecim w karierze – zaliczył na murawie 53 minuty. W poprzednich jego wkład w brązowe medale, zdobywane przez „Die Mannschaft”, był dużo większy: trzy bramki w 2006, dwie (i dwie asysty) w 2010. Ale złoto oczywiście było najważniejsze, a w pierwszej kolejności przyjechał z nim na ulicę Reja do... Sośnicy; do dzielnicy, z której wyjechał w wieku dwóch lat, i w której zostawił ukochaną babcię. Wracał do babci, gdy tylko mógł. Pożegnalny wpis po jej odejściu opatrzył w mediach społecznościowych wspólnym zdjęciem, z owym „zagubionym w pamięci” złotym medalem na pierwszym planie!
Podolski grał dla Niemiec, choć mógłby i dla Polski. Namawiał go do tego selekcjoner Biało-Czerwonych, Paweł Janas. Ale Niemcy gwarantowały sukcesy boiskowe, kadra z „orzełkiem” - niekoniecznie. Wybór był więc trudny co najwyżej ze względów mentalnych: choć wyjeżdżał z Polski jako dziecko, swe korzenie podkreślał na każdym kroku. Nigdy nie zapomniał języka polskiego; z Polką od lat tworzy małżeński związek; słowa Mazurka Dąbrowskiego zna równie dobrze, jak tekst hymnu niemieckiego.
„Janosik” nie był pierwszym selekcjonerem, który próbował namawiać przyszłego mistrza świata do gry w polskiej kadrze. Kilka lat wcześniej – równie bezskutecznie – Jerzy Engel peregrynował do Miroslava Klose. „Czuję się Niemcem i jeśli zagram kiedyś w reprezentacji, będą to Niemcy” - miał mu odpowiedzieć napastnik z Opola. Jego prawo; choć mama, Barbara Jeż, zakładała koszulkę z „orzełkiem” w reprezentacji piłki ręcznej. Mirek zaś nawet podczas francuskiego (w Auxerre) etapu kariery swego ojca Józefa wychowywał się z polskimi rówieśnikami: dziećmi Henryka Wieczorka i Andrzeja Szarmacha. No i też pojął Polkę za żonę...
Klose ma podobny zestaw mundialowych medali, co Podolski, uzupełniony jeszcze srebrem z MŚ 2002. Jest też najlepszym w historii snajperem mundialowym: ma na koncie 16 trafień (w tym dwa – w „złotym” mundialu 2014). Dla Niemiec oczywiście, choć... łechce nieco próżność polskich kibiców fakt, że 10 lat temu po miano czempionów globu sięgnęło aż dwóch piłkarzy urodzonych w Polsce!
Tym zaś, którym takich smaczków mało, warto przypomnieć, że już 70 lat temu mundial wygrał człowiek też w niej urodzony. Konkretnie – w Katowicach, kopiący piłkę w tamtejszym Dębie. Nazywał się Richard Herrmann i został mistrzem świata w reprezentacji Niemieckiej Republiki Federalnej!