Po zakończeniu przez niego fascynującej kariery na tatami, maestria Legienia – jak w wielu innych przypadkach polskich czempionów – nie została wykorzystana przez włodarzy polskiego sportu. Mimo wcześniejszych zapowiedzi, zabrakło dlań miejsca w sztabie szkoleniowym reprezentacji, a działacze niechętnie dzielić się chcieli władzą z nowymi postaciami, zwłaszcza tak uwielbianymi przez kibiców.
Dwukrotnie złoty na igrzyskach judoka skorzystał więc z oferty paryskiego klubu Racing, w którym w kolejnych latach wychował kilku olimpijskich medalistów. Niestety, dla Trójkolorowych, a nie dla Biało-Czerwonych.
Przez kilkanaście miesięcy po przeprowadzce do stolicy Francji, Legień mieszkał w klubowym hotelu. Potem przeprowadził się do mieszkania w Chatou, podparyskiej miejscowości, z której do siedziby Racingu przy Rue Eble miał 16 kilometrów. Rue Eble to Siódma Dzielnica – samo centrum stolicy. - Z okna w pracy widzę wieżę Eiffla – uśmiechał się Legień, rozmawiając z „Super Expresem”.
Droga do pracy – choć zwykle zakorkowana – była wielce malownicza; prowadziła przez nowoczesną dzielnicę La Defense, a od Łuku Triumfalnego wiodła najsłynniejszą paryską arterią, czyli Champs-Élysées. Ze względu na wspomniane korki, w pewnym momencie Waldemar Legień zafundował sobie skuter, ułatwiający poruszanie się między samochodami. I… już drugiego dnia zdarzył mu się fatalny wypadek.
- To była wciąż nówka, przejechałem nim może z 20 kilometrów. Wybrałem się tym skuterem po syna do szkoły, gdy nagle z podporządkowanej drogi wyjechał samochód i mnie uderzył. Kobieta po prostu nie zatrzymała się przed znakiem STOP – relacjonował nam dramatyczne chwile judoka.
W zderzeniu skutera z autem kierowca tego pierwszego jest bez szans. Tak było i tym razem. - Przeleciałem 15 metrów, kask mi spadł. Pogotowie zabrało mnie do szpitala, gdzie badał mnie lekarz z Czarnego Lądu. I nie mógł uwierzyć wynikowi oględzin. Okazało się, że jedyny uraz to… złamanie łopatki. Powiedział mi ze zdumieniem: „Ma pan łopatkę w kształcie Afryki, pękła dokładnie wzdłuż równika” – opowiadał Waldemar Legień.
Jak się okazało, przed poważnymi urazami ocaliła go wyniesiona z tatami umiejętność… padów – podstawowa sztuka w judo. Po wywrotce nawet łopatka byłaby nietknięta, gdyby nie fakt, że nasz mistrz uderzył plecami w krawężnik. - I jeszcze noga była zdarta i spuchnięta – dodawał w rozmowie z „SE”. - Na bark czy na łopatkę nawet mi nie zakładali temblaka. A nazajutrz sam osobiście prowadziłem samochód!