Gdyby nie jego zimna krew, mogło dojść do tragedii. Wszystko wydarzyło się w samej końcówce zawodów. Hannes Arch we wszystkich wcześniejszych przelotach, na treningach, w kwalifikacjach i dwóch seriach eliminacyjnych był najszybszy. Austriak leciał jako ostatni, próbując poprawić fenomenalny wynik Nicolasa Ivanoffa (42 l.). Pędził jak szalony z prędkością blisko 400 kilometrów na godzinę pomiędzy bramkami ustawionymi w zatoce San Diego.
Nagle w jego samolot uderzył przelatujący ptak. Tylko błyskawiczna reakcja pilota sprawiła, że nie doszło do tragedii. Na brzegu zgromadziło się 100 tysięcy kibiców. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby Arch stracił panowanie nad samolotem!
- Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało - mówił później mistrz świata, który przez przygodę z ptakiem stracił niemal pewne zwycięstwo i musiał się zadowolić trzecim miejscem. Hannes Arch utrzymał prowadzenie w klasyfikacji generalnej). Ale największe brawa zebrał Peter Besenyei (53 l.). Węgier to najstarszy uczestnik Red Bull Air Race, nazywany Ojcem Chrzestnym, bo był jednym z pomysłodawców tych zawodów. Ale jeśli ktoś myśli, że "dziadek" Besenyei latał zachowawczo, jest w wielkim błędzie. Węgier popisywał się przelotami tuż nad wodą, przy nawrotach skrzydłami niemal dotykał tafli, wzbudzając aplauz publiczności.