- Wiedziałem, że stać mnie na wiele, nawet na dwa zwycięstwa, ale myślałem przede wszystkim o pracy, którą muszę tu wykonać, i o tym, co mnie czeka pod względem technicznym. Robiłem spokojnie to, co do mnie należało, ale byłem pewny, że jeśli to mi się uda, to będzie naprawdę fajnie - opowiadał Stoch po swoim wyczynie, którym przeszedł do historii sportu.
Dołączył do elitarnego grona. Tylko dwóch skoczków w dziejach przed nim - Matti Nykaenen (1988) i Simon Ammann (2002, 2010) - zdołało zdobyć dwa złota podczas jednych igrzysk w konkursach indywidualnych.
- Dalej to do mnie nie dociera, czułem się trochę tak, jakby to był kolejny konkurs Pucharu Świata - przyznał Stoch, który skoczył 139 m w 1. serii i prowadził z przewagą niespełna 3 pkt nad japońskim weteranem Noriakim Kasaiem. Polak w drugim skoku (132,5 m) nie był tak perfekcyjny jak zwykle i zrobiła się nerwówka.
- To była tragedia. Tak go zepsułem, że do końca nie wiedziałem, co z tego będzie - opowiadał potem. - Skok był za agresywny, odbicie za mocno do przodu, potem walczyłem o przetrwanie w powietrzu. Robiłem wszystko, co mogłem, żeby wyciągnąć z niego jak najwięcej. I udało się, chociaż jak wylądowałem, to pomyślałem, że będzie ciężko.
Zanim się dowiedzieliśmy, czy mamy podwójnego mistrza, minęła wieczność.
- Te chwile w oczekiwaniu na wynik dłużyły się niemiłosiernie, nie powinno się tak robić, to mordęga i tortura dla zawodnika. Ale Jasiek Ziobro od razu wyszedł i powiedział: "Nie ma problemu, zachowaj olimpijski spokój" - opowiadał Kamil. - "Jak nie ma problemu?!" - mówię do Janka, bo nie wiedziałem, jak to się rozstrzygnie. Nie mogłem uwierzyć do końca, że to się naprawdę dzieje. Gdybym nie stanął na podium, byłbym rozczarowany, ale miejscem drugim lub trzecim już nie - przyznał dwukrotny mistrz olimpijski.
Stoch wygrał z niesamowitym 42-letnim Kasai minimalnie, o zaledwie 1,3 pkt, czyli niecały metr.
- Jak to wyjaśnić? Niektórych rzeczy nie da się prosto wytłumaczyć - skwitował Stoch, który tuż przed zawodami otrzymał niespodziewany prezent: w Soczi w wiosce olimpijskiej odwiedziła go żona Ewa. Jej przyjazd był do końca utrzymywany w tajemnicy.
- Moja żona zrobiła mi taki szok tym przyjazdem, że zbierałem szczękę przez pół dnia - śmiał się Kamil. - Potrzebny był mi jej przyjazd. To mnie odciągnęło od myślenia o zawodach, dzięki jej za to. Dedykuję jej drugi sukces w Soczi za wszystkie wyrzeczenia, za to, że tak często nie było mnie przy niej, gdy mnie potrzebowała.
Przy okazji mistrz się dowiedział, że doceniają go też coraz bardziej kibice... Liverpoolu, którego jest fanem. Na ich stronie pojawiło się hasło "You'll never fly alone", czyli wersja słynnej pieśni klubu z Anfield Road lekko zmieniona pod Polaka.
- Wciąż mi się wydaje, że wygrałem po prostu następną imprezę, nie chcę mówić, czy jestem nasycony sukcesami - dodaje skoczek, który przyćmił wyczyny samego Adama Małysza. - Tu na igrzyskach jeszcze mamy drużynówkę. I może dobrze, że nie jestem przepełniony. Wiem, że mam jeszcze coś do zrobienia razem z kolegami. Cieszę się, że tym, co robię, sprawiam komuś radość. Ja postaram się pozostać sobą.