Taniec towarzyski na wózkach dzieli się na występy SOLO oraz w parach. Istnieją dwie podstawowe kategorie: „DUO”, gdzie są dwa wózki w parze, oraz „KOMBI”, w której tańczy jedna osoba sprawna i jedna na wózku. Ponadto tancerzy dzieli się na klasy 1. i 2. W pierwszej są osoby mniej sprawne, np. z porażeniem mózgowym. W drugiej są osoby bardziej zaawansowane ruchowo, np. z przepukliną oponowo rdzeniową. Funkcjonuje też podział na kategorie „PROMOTION” i „TOP CLASS”. W tej pierwszej występują osoby początkujące, w drugiej zaś zawodowcy. Należy także rozróżnić tańce latynoamerykańskie i standardowe.
Sport.se.pl : Bez tańca byłbyś innym człowiekiem?
Paweł Karpiński: Na pewno. Nie wiem gdzie teraz bym był, gdyby nie taniec. Nauczył mnie wrażliwości, pokazał mi co to jest dążenie do celu, wytrwałość i konsekwencja. Kiedyś byłem nieśmiały. Teraz w dużej mierze się to zmieniło. Na ostatnich zawodach rozmawiałem z Finem, już trochę starszym facetem. Powiedział mi: „Pamiętam jak byłeś mały, w ogóle się nie odzywałeś. Chciałem z tobą pogadać, a ty nic. A teraz przychodzisz i rozmawiamy normalnie, jakbyśmy znali się 100 lat”. Dzięki tańcowi poznałem wiele ciekawych miejsc na świecie i kultur. Ale najważniejsze są chyba wspomnienia oraz mnóstwo przyjaciół i znajomych, jakich zyskałem przez te lata.
Jakie są kryteria na Waszych turniejach?
Od oceniania są sędziowie. Znają się na tańcu, odbywają różne szkolenia. Na podstawie określonych wyznaczników decydują, która para tańczy najlepiej.
Te oceny muszą być mocno subiektywne. Nie przeszkadza Ci to?
Już od pewnego czasu staram się nie patrzeć na wyniki, nie sprawdzać punktacji. Owszem, czasem gdy patrzę na nagranie swojego tańca, mam wrażenie, że powinienem zająć wyższe miejsce. Ale generalnie tańczę dla siebie i jak wchodzę na parkiet na turnieju chcę, żebym to ja był z siebie zadowolony, mój trener i partnerka także.
Tańczysz zarówno z partnerką na wózku jak i sprawną. Z którą z nich bardziej lubisz współpracować?
To nie jest tak, że lubię czy nie lubię. Taniec z osobą na wózku i z osobą sprawną to dwa zupełnie inne światy, ale staram się w obu odnajdywać. Z Asią, czyli partnerką na wózku, tańczę już prawie 10 lat. Z Nadiną od 2 lat, czyli o wiele krócej. Do Asi się już w pewnym stopniu przyzwyczaiłem, trochę bardziej się zgraliśmy na parkiecie. Z Nadiną mimo tych dwóch lat wciąż się „docieramy” i również w tym wypadku taniec sprawia mi wiele radości. Ale to chyba moja ostatnia sprawna partnerka.
Dlaczego?
Jest najlepszą partnerką, z jaką do tej pory tańczyłem. Zresztą widać to po wynikach. Odkąd zacząłem z nią współpracować od razu mój poziom wzrósł. Dużo więcej się rozwijam, ona ciągle mnie motywuje. Czasem jest tak, że nie mam siły, nic mi się nie chce, a ona ciągnie mnie na trening. I wtedy idę na tę salę, siódme poty zostawiam, ale widzę później po sobie, że zrobiłem duże postępy. I to wszystko staram się przenosić na swój taniec z Asią.
Niepełnosprawni kulturyści! Niesamowity pokaz w Palm Springs [WIDEO]
Jak właściwie się zaczęła Twoja przygoda z tańcem?
Gdy miałem 11 lat rodzice zaproponowali mi, bym pojechał na obóz organizowany przez panią Iwonę Ciok z klubu tanecznego Swing w Łomiankach. A ja od małego lubiłem ruch, muzykę, nie cierpiałem siedzieć w domu, więc pojechałem. Po powrocie z obozu poznałem swoją pierwszą sprawną partnerkę i jakoś tak już zostało. W tym samym czasie, równocześnie z tańcem, grałem też w koszykówkę. Na jednym z treningów złamałem kość ogonową. Potem doszło więcej obowiązków i musiałem cos wybrać. Zdecydowałem się na taniec i absolutnie tego nie żałuję.
Od tamtego momentu minęło już kilkanaście lat. Wciąż traktujesz taniec jako zabawę?
Jest to coś, bez czego chyba nie potrafiłbym żyć. Trudno aż myśleć o tym, że mógłbym wracać do domu i nic nie robić. Kiedyś to na pewno była zabawa, ale trener wpoił mi, że to coś więcej. Coś, co pozwala mi rozwinąć siebie, zaistnieć, coś osiągnąć. Jestem mu za to wdzięczny i tak też staram się traktować taniec. Chcę być z tego zadowolonym, mieć fajne wspomnienia. Jest to też jakiś sposób na życie i myślę, że tak zostanie do końca.
Potrafisz sobie w ogóle wyobrazić życie bez tańca?
Chciałbym w tym tańcu jakoś dalej funkcjonować. Z pewnością po zakończeniu kariery będzie mi brakowało tej adrenaliny związanej z turniejami i wspaniałej atmosfery, jaka im towarzyszy, ale mam nadzieję że wtedy będę mógł stresować się za innych. Np. jako trener czy instruktor. Zresztą miałem już takie doświadczenia. Dobrze zrozumiałem wtedy, dlaczego mój trener tak się na mnie czasem denerwuje. Jeżeli zaś nie uda się zostać instruktorem, mogę być też tzw. team leaderem, opiekunem drużyny. Poważnie się nad tym zastanawiałem.
Jakie relacje panują między zawodnikami na turniejach tańca na wózkach?
W tańcu wygląda to zupełnie inaczej niż w innych sportach. Po turniejach są zwykle imprezy pożegnalne i chyba nigdy nie zdarzyło się, byśmy ze sobą nie rozmawiali. Zawodnicy z różnych krajów po zejściu z parkietu traktują się jak koledzy. Nie ma zawiści czy chowania urazy. Na ostatnich zawodach rywalizowałem z chłopakiem z RPA, ale kiedy się skończyły poszliśmy na bilarda. Śmialiśmy się i gadaliśmy jak gdyby nic się nie stało. To turniej. Normalne, że ktoś musi wygrać a ktoś przegrać. Może to czasem wyglądać sztucznie, ale tutaj faktycznie panuje rodzinna atmosfera.
Jak na tle innych krajów wypada reprezentacja Polski w tańcu na wózkach?
Kiedyś polska ekipa była najlepszą na świecie, nikt nie był w stanie nam dorównać. To się jednak zmieniło, bo kilka par skończyło już tańczyć, a podniósł się też poziom w innych krajach. Bardzo dobrzy są Ukraińcy i Rosjanie. Mają lepsze i zwrotniejsze wózki i są to z reguły osoby, które mogą chodzić. Ich niepełnosprawność polega na przykład na tym, że mają krótszą stopę. Siłą rzeczy mają więc większy zakres ruchu. Można powiedzieć, że wygrywają dlatego, że po prostu są od nas sprawniejsi.
Nie sądzisz, że to niesprawiedliwe?
Bardzo niesprawiedliwe, ale z drugiej strony jest za mało tancerzy na wózkach, żeby można było podzielić to na bardziej szczegółowe kategorie. Były takie plany i klasyfikacja ma zostać w jakiś sposób zmieniona, ale jeszcze nie znam szczegółów. W każdym razie podjęto kroki, by ta rywalizacja była bardziej sprawiedliwa.
W sportach dla osób niepełnosprawnych, m.in. w tańcu, Polska odnosi bardzo dużo sukcesów. Dlaczego mimo to cieszą się one mniejszym zainteresowaniem niż sporty sprawnych?
Na pewno sport dla osób niepełnosprawnych nie jest tak reklamowany, jak sport sprawnych. A nawet jeśli ludzie wiedzą o istnieniu np. tańca na wózkach, to nie zdają sobie sprawy, jak to dokładnie wygląda. Ich zdaniem polega to na jeździe w przód, tył, skręcie, machnięciu ręką. Często spotykałem się z takimi stwierdzeniami. Tymczasem gdy schodziliśmy z parkietu, pytali: „Wow, co wy wyprawiacie na tych wózkach?”. Może rozwiązaniem byłoby połączenie takich zawodów z turniejem sprawnych? Kiedyś byłem w Hiszpanii na dużym turnieju, gdzie tańczyły bardzo dobre pary sprawne, a tylko kilka na wózkach. Na sali pełno kibiców, było naprawdę rewelacyjnie. Po swoim tańcu dostaliśmy owację na stojąco. A jak wchodzisz na parkiet i nie widzisz nikogo na trybunach, to jaki to ma sens? Tańczysz wtedy tylko dla siebie.
Czy poza tym turniejem w Hiszpanii są jeszcze jakieś, które wspominasz wyjątkowo?
Tak na dobrą sprawę w każdym turnieju jest coś, co dobrze wspominam. Niezapomnianym przeżyciem był pierwszy wygrany Puchar Świata w Holandii. Ze swoją ówczesną partnerką byliśmy w ciężkim szoku, że udało się wygrać, bo w trakcie tańca pomyliliśmy choreografię. Ale potem gdy stałem na podium, słyszałem Mazurka Dąbrowskiego, to nie ukrywam, że się popłakałem. Od tamtej pory, a było to chyba 8 lat temu, co roku jeździmy na ten turniej. Jest to dla mnie wyjątkowe miejsce, lubię tamtą atmosferę. Spotykam ludzi, z którymi się dawno nie widziałem, dobrze się bawię, a przy okazji tańczę. I mimo, że praktycznie całe dwa dni spędzam na parkiecie, to psychicznie bardzo tam odpoczywam. Dobrze pamiętam też mistrzostwa świata w Niemczech, po których byłem bardzo zawiedziony. Wydawało mi się, że uda się wygrać, ale niestety nie wyszło. Chociaż później okazało się, że para która zajęła pierwsze miejsce została zdyskwalifikowana i w ten sposób zostaliśmy mistrzami świata (śmiech).
Nie brakuje ci motywacji na turniejach, gdzie jest mniejsza rywalizacja niż chociażby na mistrzostwa Europy czy świata?
Lubię tańczyć i gdy wchodzę na parkiet nie zastanawiam się, czy rywalizują ze mną słabsze pary, bo to czasem może się zemścić. Zawsze staram się pokazać z jak najlepszej strony. Robię to dla siebie i przede wszystkim dla publiczności. Gdy podchodzi do ciebie obca osoba i mówi, że byłeś świetny, jest to dla tancerza najlepsza nagroda. Tym bardziej, kiedy ktoś się na tym zna. Wtedy zupełnie zapominasz, że jesteś zmęczony, dostajesz dodatkowej energii i motywacji.
Miałeś kiedyś taki moment zwątpienia, że chciałeś to wszystko rzucić?
Miałem takich wiele (śmiech). Szczególnie po turniejach, kiedy nam nie wychodziło, kiedy liczyliśmy, że będziemy wysoko, a było inaczej. To chyba najgorsze momenty. Nawet nie do końca chodziło o wyniki, ale po prostu o brak zadowolenia z samego siebie. Jednak za każdym razem udawało mi się z tego otrząsnąć.
Spotykałeś się na treningach z jakąś taryfą ulgową spowodowaną Twoją niepełnosprawnością?
Wręcz przeciwnie. Trener zawsze wymagał od nas więcej i chciał, żebyśmy dorównywali tancerzom sprawnym. Ja starałem się jak najlepiej zatańczyć i wykonać to, co mam do zrobienia, bo nie chciałem mieć poczucia, że jestem gorszy. Wydawało mi się, że taka motywacja ze strony trenera była dobra i przynosiła efekty. W końcu jest on też od tego, żeby wyciągać ze swoich podopiecznych to, co najlepsze. Gdyby poklepywał mnie po plecach i mówił „Dobrze Paweł, fajnie sobie tańczysz”, to na pewno nie osiągnąłbym tyle i nie był na tym poziomie tanecznym, na jakim jestem teraz.