Tyłek już mu nie opada

2009-10-15 5:00

Adam Małysz pozbył się kłopotu. Już nie prześladuje go błąd... pośladków, który trapił go minionej zimy. - Spadało mi wtedy siedzenie przy dojeździe do progu - zdradza "Orzeł z Wisły".

Przez kilka ostatnich miesięcy Małysz pracował głównie nad techniką.

- I pomogło. Ten błąd już raczej nie występuje. Wiem, że muszę jeszcze dopracować samo odbicie. Rozpoczynam je już dobrze, czyli nogami, a nie - jak wcześniej - ramionami. Ale dźwiganie do ułożenia jej nad nartami nie jest jeszcze płynne, pojawia się hamowanie. Do sezonu zostało jednak jeszcze półtora miesiąca i wierzę, że efekty wykonanej pracy będzie widać w sezonie olimpijskim - mówi najlepszy polski skoczek na cztery miesiące przed igrzyskami w Vancouver.

W kolekcji trofeów "Orła z Wisły" brakuje olimpijskiego złota...

- Spokojnie, jestem już zbyt doświadczony, by się ekscytować formą czy denerwować igrzyskami - zapewnia. - Ale czuję, że z formą jest lepiej niż rok temu, skoki są coraz dłuższe. Wiem jednocześnie, nad czym muszę pracować. Przede wszystkim nad odbiciem - przyznaje.

Małysz przepracował dobrze okres od maja do początku września, zanim przyplątała się kontuzja mięśni brzucha, przez którą wypadły mu trzy tygodnie treningów Ale po serii zabiegów, w tym magnetoterapii i laseroterapii, od kilku dni znów skacze. Czy jednak przerwa w zajęciach nie odbiła się na wadze skoczka?

- Miałem kilogram za wiele - uśmiecha się Małysz, który w grudniu skończy 32 lata. - Ale już wróciłem do właściwej wagi: 55 kilogramów. No i jestem w stałym kontakcie telefonicznym z dietetykiem - podkreśla. Choć przed nim bardzo ważny sezon, polski skoczek niemal nic nie zmienia w swoich przygotowaniach.

- W moim wieku drastyczne zmiany nie są korzystne - śmieje się Małysz. - Więcej tylko gram w siatkówkę i piłkę nożną. To pomaga - kończy.

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze