Na tym zakręcie wystarczy minimalny błąd i nie ma szans na dobry przejazd.
- Lekarz naszej ekipy mówił, że jak patrzy na boba pędzącego na tym zakręcie 150 km na godzinę, to chce mu się wymiotować - opowiada Andrzej Kupczyk.
Przeczytaj koniecznie: Śmierć czai się na ostatnim zakręcie
Jeden z pchających naszego boba, Marcin Niewiara (29 l.), przyznaje:
- Nie możemy zupełnie rozgryźć tego zakrętu, ciągle mamy na nim jakieś problemy. Prosiliśmy o radę Kanadyjczyków, którzy znają tor jak własną kieszeń, ale nie chcieli nam pomóc.
Jesteśmy kopciuszkami w tym sporcie, ale akurat pilota nie musimy się wstydzić. Dawid Kupczyk należy do absolutnej czołówki, najlepszej dziesiątki na świecie.
- To nie jest tak, jak niektórzy laicy mówią, że można włożyć worek i bob sam zjedzie. Stawiam cały majątek, że jak wstawicie do boba Kubicę, żeby kierował, to na trzecim zakręcie będzie leżał.
Pilot jednak to nie wszystko. Załogę muszą uzupełniać dobrzy pchający (zwykle lekkoatleci).
- Muszą to być dobrzy sprinterzy, ale nie każdy, kto biega setkę w 10,50 s będzie się nadawał do bobsleja. Zauważyłem, że najlepiej pasują trójskoczkowie, bo mają niesamowitą dynamikę. Z dobrego sprintera zrobię dobrego pchającego, ale z muła konia arabskiego nie stworzę - śmieje się Kupczyk.
Patrz też: Złagodzą zakręt śmierci
Bobsleiści chcą zostać w tym sporcie, bo wciąż liczą na sukcesy. Mimo że nic z tego nie mają. "Same kontuzje" - mówią tylko. Dawidowi Kupczykowi kiedyś wbiła się w klatkę piersiową konstrukcja boba.
- A wstrząsów mózgu nawet nie liczę. Jak bobslej upada na ścianę, to głową wali się w lód - opowiada trener.
Nasi zawodnicy są niemal amatorami. Mają stypendia, 1500-2000 zł. Budżet przykładowo szwajcarskiej ekipy to 1,8 mln franków, polskiej - kilkaset tysięcy złotych. Jeśli na IO zajmiemy miejsce w ósemce, odniesiemy wielki sukces.